Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


26 listopada 2010

Amerykanizacyjny niewypał

Notka o pierwszej po południu. Specjalnie nie napisałem jej wczoraj i poszedłem spać - co poskutkowało niemal dwunastoma godzinami snu (Jeżu!), które, mam nadzieję, przełożą się na brak zaległego zmęczenia z innych nocy.

Wczoraj myślałem przez chwilę, że wyrzucą mnie z tłumaczeń - bo według listy obecności nie było mnie na nich cztery razy. Byłem święcie przekonany, że tylko trzy, ale wiadomo, że bezwzględny błąd przybliżenia może mieć bezwzględne konsekwencje. Pan Sikora od tłumaczeń okazał się jednak bardzo na poziomie, bo stwierdził, że może raz się spóźniłem (jest to wprawdzie możliwe, ale ja sobie tego nie przypominam) i teraz "w papierach" mam trzy nieobecności. No cóż, "słońce świeci, ja zaś nie bez zdziwienia stwierdzam, że udało nam się przeżyć kolejny dzień", jak by to określił Xan z Baldur's Gate.

Myślę czasem na temat systemu studiów, jaki oferuje nam Instytut Anglistyki, z całym tym wyborem grup zajęciowych, kursami dostępnymi dla więcej niż jednego rocznika i tak dalej. To takie bardzo amerykańskie, że człowiek sam wybiera sobie, co chce studiować. Ten sam pomysł, zdaje się, miał przeniknąć do liceów i potem prawdopodobnie jeszcze niżej - chodziło o klasy "epicko profilowane" (jak ja to określam), czyli jak mat-fiz, to w pierwszej klasie jakaś godzinka historii, jakieś tam dwie godzinki biologii, a reszta to wyłącznie przedmioty ścisłe, WF, ewentualnie religia czy etyka. Wprawdzie uczeń nie wybierałby tam stricte przedmiotów jako takich, ale od razu wiedziałby, że w humanie matmy będzie tyle, co dodawanie, a w mat-fizie historii tyle, co bitwa pod Grunwaldem.

Pomysł szczęśliwie, przynajmniej jak na razie, nie przyjął się, ale w IA coś takiego już funkcjonuje i nikogo to nie dziwi. I prawidłowo - w końcu liceum to jeszcze nominalny "ogólniak", a studia to już specjalizacja. Mnie interesuje w takich przemyśleniach inny aspekt tego wszystkiego - społeczny. W szkołach są przydzielane klasy i nie słyszałem jeszcze o przypadku, żeby ktokolwiek z którejś klasy którejś szkoły nie wyniósł jakiejś przyzwoitej znajomości. Nawet, jeśli nie jest ona kontynuowana potem. Natomiast co do IA, nie jestem taki pewien - skoro grupy są wybierane przez nas samych, to w zasadzie każde zajęcia mamy z innymi osobami i jakakolwiek integracja jest niemożliwa albo jest tak płytka, że śmiejemy się i żartujemy z osobami, których imion nie pamiętamy.

Problem leży w konflikcie typu kultury z systemem. W Ameryce nie ma z tym kłopotu: kultura jest indywidualistyczna, więc każdy sobie rzepkę skrobie i jest dobrze. Grupy mogą nie być zbytnio zintegrowane, ale nikomu to nie przeszkadza, bo tam ludzie i tak są bardziej otwarci wobec nieznajomych. W Polsce, w kulturze kolektywistycznej, jest trudniej - ale na szczęście Polak potrafi zrobić amerykanizacyjny niewypał i myślę, że mimo tego niewygodnego systemu każdemu udało się wynieść z IA kilka fajnych znajomości. Ale jak tak myślę, że znalazłem mniej więcej tyle samo kumpli z grupy ponaddwustuosobowej, co z trzydziestoosobowej, to mi się jednak robi trochę żal tych wszystkich genialnych ludzi, których nie mam okazji poznać.

Pozostaje być indywidualistą. A najlepiej owinąć się amerykańską flagą i założyć trzymetrowej grubości kombinezon z ołowiu, po czym iść na zajęcia.


PS. Przykro mi, jeśli dla niektórych z was notka jest za długa, żeby wam się chciało ją czytać. Zatem trudno, nie czytajcie. Piszę tyle, ile myślę, a po dwunastu godzinach snu neuronki trzeba ostro poćwiczyć i myślę dużo.

2 komentarze:

  1. Wygląda na to, że żeby zawrzeć znajomość w takim systemie, trzeba bardziej wyjść naprzeciw drugiej osobie, podczas gdy w liceum to "samo się robiło". Nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej, pewnie ambitniej. Moje neurony są na wpół wyłączone weekendem, a jednak czytam, więc jak dla mnie o długość nie musisz się martwić.
    Przy okazji: ten amerykański kombinezon trzymetrowej grubości to jakaś aluzja do Power Armour?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli amerykański, to raczej Power Armor :D Ale, o ile pamiętam, Bractwo Stali nie było złożone z samych schizofreników, więc pewnie nie.

    "Wyjść naprzeciw drugiej osobie", owszem, i tak właśnie robią amerykańce. Tyle że oni nie mają z tym kłopotu, a my trochę bardziej.

    OdpowiedzUsuń