Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


14 listopada 2010

Da, vielen Dank, quite well indeed, proszę pana.

Zaspaaałem. No, nie ma się czemu dziwić: pewnie, że zaspałem, skoro nad poprzednią notką siedziałem do czwartej. Prawie zdążyłem na matmę do braci Mateusza, ale ostatecznie stwierdziłem, że może nie z takim wyglądem, jakim wtedy mogłem się poszczycić. Nie martwmy się jednak, albowiem cotygodniowe molestowanie kangura mnie nie ominie: na szczęście Bocheńscy są bardziej rozsądni niż Matejkowski i zgodzili się przełożyć tę całą zabawę na jutro. (Chodziło mi o męczenie zadań z konkursu "Kangur", a co myśleliście?). Dzisiejsza notka będzie zatem krótsza, żebym dla odmiany mógł się wyspać. I żebyście przynajmniej na jeden raz nie mogli narzekać, że piszę za długie notki.

Byłem dzisiaj w Centrum celem zakupienia pewnego obiektu. Obiekt zakupiłem w nieszczęsnych Złotych Tarasach, które tak pasują do architektury budynków, jak sukienka pasowałaby do mnie. Po zakończeniu transakcji udałem się do wyjścia, gdy zobaczyłem dwóch facetów stojących nad kilometrowej długości paczką i machających rękami. Zauważyłem, że jeden z nich jest ewidentnie obcokrajowcem - wprawdzie z tej odległości nie byłem w stanie określić ze słuchu jego narodowości, ale na szczęście przyswajanie języka dało nam kompetencję fonologiczną pozwalającą w lot rozróżnić, czy ktoś mówi po "naszemu" czy po "innemu". Zdarzyło się wam być przy jakiejś rozmowie w autobusie, z której nie mogliście usłyszeć ani słowa, ale coś wam mówiło, że rozmówcy nie używają polskiego? Na tym to polega.

I wtedy popełniłem błąd: podszedłem do nich i spytałem po angielsku, czy w czymś mogę im pomóc. Obcokrajowiec, który okazał się właścicielem paczki, natychmiast zaczął do mnie gadać po rusku - a ja po rusku ani cholery! - drugi zaś, korzystając z okazji, zmył się. No to świetnie. Z tego, co mi moja słowiańska dusza podpowiedziała, wywnioskowałem, że chyba prosił mnie o pomoc w zaniesieniu tej paczki do samochodu. Diably nadaly. Poszedłem więc z nim; po drodze okazało się, że choć ja nic po rusku nie umiem, a i on po angielsku ni cholery, i ja, i on umieliśmy coś po niemiecku. Pozdrawiam panią magister Śliwińską od moich lektoratów, których nie ma już trzeci tydzień! Mimo to jakoś go tam skierowałem w stronę parkingu, głównie ciągnąc w odpowiednim kierunku za mój koniec paczki.

Prawdziwa heca zaczęła się w samochodzie, kiedy paczka nijak nie szła się zmieścić i mówiłem facetowi, co może zrobić. Cała ta konwersacja polegała głównie na różnych moich pojedynczych "auf", "hier" i wyciąganiu palca wskazującego w stronę czegoś, co akurat uznałem za warte odsunięcia, poza tym potoczna forma drugiej osoby liczby pojedynczej - "du", czyli ty, z końcówką czasownika "-st" - myliła mi się z tą, której powinienem był faktycznie używać: trzecią liczby mnogiej, "Sie", czyli Pan/Pani, z końcówką czasownika "-en". Wygląda na to, że facet razem z paczką wywiezie stąd wspomnienia dziwnego bruderszaftu, który nawet nie został oblany.

Wszystko to zajęło ruski miesiąc, więc wróciłem szybko do domu, wśliznąłem się po angielsku do piwnicy i z niemiecką precyzją zabrałem się do cięcia desek. Po kilku godzinach spędzonych w spartańskich warunkach zjadłem kolację, jedząc, co było i nie wybrzydzając jak francuski piesek. A wy nie udawajcie Greka: to nie notki są za długie, tylko wam się nie chce czytać. ;)

Ech, uczmy się języków.


Szybko, niech ktoś przytrzyma wieżę Babel, zanim...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz