Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


12 grudnia 2010

Ubi est?

Przykro mi. Nie mogę powiedzieć, że jestem załamany, ale jest mi smutno: straciłem dzisiaj jeden z moich ulubionych przedmiotów, mój podobny do bramy triumfalnej kubek z przyczepioną łyżeczką, z którego wypiłem niezliczone litry herbaty, a nawet trochę wrażej kawy. Straciłem go, bo zostawiłem go na skrzynce na listy na naszej klatce schodowej, kiedy wracałem do domu z piwnicy po skończeniu z braćmi Mateusza dzisiejszej części pracy nad pewnym czymś (szczegóły chwilowo na wszelki wypadek zachowuję dla siebie). Na skrzynce na listy, rzecz jasna, nie wytrzymał długo. Tak właśnie kończy się praca w niedzielę. Wiem, Szefie, zasłużyłem sobie.

Nie powinienem tak rozwodzić się nad stratą rzeczy materialnej, którą zawsze można zastąpić. Jasne, wkrótce pewnie kupię sobie nowy, duży, metalowy kubek, jakąś fajną łyżeczkę i kawałek łańcuszka z Obi, i zrobię całą tę operację od nowa, ale to już prawdopodobnie nie będzie to samo. Podobnie jak "stary" szwedzki gadżet - nieszczęśliwie zgubiony w pobliżu Powsina - nigdy nie mógł zostać zastąpiony przez nowy, który przez ten brak więzi wkrótce też zaginął, prawdopodobnie zawinięty przez roboli wymieniających nam kaloryfery. I tak zakończyła się epoka wielofunkcyjnych scyzoryków. Smutna to sprawa, że mam taką skłonność do przywiązywania się do przedmiotów przy jednoczesnej tendencji do ich gubienia.

Ale cóż, jeśli się dobrze zastanowić, to w gruncie rzeczy "dusza" pomysłu z przyczepieniem łyżeczki zawsze przeżyje sam kubek i łyżeczkę, i mogę ją sobie zawsze ucieleśnić w nowym tego typu przedmiocie. Nigdy wcześniej nie patrzyłem na to w ten sposób: zgubienie czegoś mi bliskiego oznaczało po prostu, że to już nie wróci i koniec. Ludzi również postrzegam w ten sposób: jeśli z kimś się pokłócę, z reguły zacinam się i nie pozwalam sprawie po prostu się rozpłynąć - nie ma kontaktu do momentu przeprosin, i czasem to ja z nimi zwlekam. Jeśli stwierdzę, że przyjaźni czy bliskości z kimś nie mogę już kontynuować z dowolnego powodu, to uważam to za sytuację nieodwracalną - to znaczy jeśli jakaś osoba mnie zraniła, ja się od niej odsuwam i nie ma możliwości, żebym kiedyś zbliżył się ponownie.

Może popełniam błąd. Mam nadzieję, że to prawda: że jednak jest coś nieprzemijalnego w kubkach z łyżeczką i duszach ludzkich. Ech, nie cierpię wpadać w patetyczny nastrój. Pora zakończyć pisanie i poczytać Miltona, pokatować się chwilę nader patetyczną konwencją epicką.

Która, notabene, żyje wiecznie.

1 komentarz: