W gruncie rzeczy wszystko to daje jednak mniejszą satysfakcję niż proste złapanie łopaty i odgarnięcie na bok iks dziesiątek kilogramów śniegu, po czym powrót do domu, kolacja, notka i do łóżka. Droczę się w kółko z Anetką, że w sumie to jam taki człek ze wsi i ni rozumie się w ogóle na wyższych rzeczach, ale choć jest w tym ziarnko prawdy, to przecież tylko ziarnko. Dlaczego więc tępa fizyczna praca, którą wykonuję tylko po to, żeby od siedzenia na zadku nie zanikły mi do końca wszystkie przyczepione do kręgosłupa mięśnie, przynosi więcej satysfakcji niż coś, co faktycznie wymaga zaangażowania neuronków? Ostatecznie wysiłek mentalny także przekłada się na zmęczenie fizyczne spowodowane mimowolnym napinaniem mięśni w trakcie myślenia.
Możliwe, że ma to coś wspólnego ze społecznymi korzyściami z przerzucania śniegu w porównaniu z brakiem społecznych korzyści ze zrobionego zadania z matematyki, ale - powiedzmy sobie szczerze - nie kocham moich nie zawsze fajnych sąsiadów na tyle, żebym miał wariacko radować się na myśl o ułatwianiu im poruszania się po podwórku. Nie jestem też jakoś szczególnie dobry w odgarnianiu śniegu: to po prostu machanie łopatą i już, w czym tu być dobrym? Nie jest też tak, że przerzucanie śniegu jest moim ulubionym zajęciem: pisanie notek albo czytanie Miltona jest dużo fajniejsze. Teoretycznie nie cieszę się więc ani tym, że komuś pomagam, ani tym, że robię to naprawdę dobrze, ani tym, że "robię to, co lubię".
Pozostaje mi tylko jedno wyjaśnienie: dopiero robota, która wykańcza fizycznie, daje poczucie wykonanej pracy - czy dała kreatywny efekt, czy też nie. To pewnie trochę jak ten fenomen rynku zamków do drzwi: zamki posiadające fizycznie istniejący klucz zawsze będą się sprzedawały lepiej niż czysto elektroniczne zamki na szyfr albo takie, które otwiera się przyłożeniem palca z odpowiednimi liniami papilarnymi. I to pomimo faktu, że klucz, w przeciwieństwie do palca, można zgubić. Ludzie po prostu lubią mieć w ręku taki namacalny dowód swojego bezpieczeństwa - a ze mną najwyraźniej jest tak, że lubię mieć w mięśniach kwas mlekowy na dowód, że coś zrobiłem.
Wszystko to sprowadza się do fizycznej pracy. Muszę przewalić śnieg o masie m nadając mu przyspieszenie a, co da włożoną w to moją siłę F, na odległość s od miejsca początkowego. I dopiero to poskutkuje wykonaną pracą W.

Nie wiem, czy to kwestia namacalnego dowodu, ale wysiłek fizyczny faktycznie sprawia satysfakcję jedyną w swoim rodzaju. Osobiście, znając siebie, szedłbym w stronę wyjaśnienia "tym razem się zmęczyłem robiąc coś szczytnego i mogę posiedzieć na rzyci bez wyrzutów sumienia", bo zmęczenie fizyczne służy jako lepszy powód, żeby odpocząć. Takie moje PRL-owsko-robolskie podejście do pracy, najwyraźniej.
OdpowiedzUsuńA to nie jest odrobinę tak jak z wysiłkiem na siłce? że się wydzielają endorfiny i się jest szczęśliwszym? A zresztą mówi się, że ludzie cały czas pracujący umysłowo odpoczywają najlepiej wysiłkiem fizycznym :)
OdpowiedzUsuńMała