Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


18 grudnia 2010

Filozologia

Jeżu kolczasty, szok. Okazało się, że ludzie faktycznie czytają te notki. I że je lubią. I to nawet ludzie, których wcale bym o to nie podejrzewał. Inni ludzie z kolei, jak się okazuje, twierdzą, że powinienem pisać notki codziennie, bo są fajne. No cóż - gdybym codziennie miał o czym pisać, to pewnie bym pisał. Cieszę się wszakże, że istnieją osoby, którym zależy. Nie obiecuję poprawy, ale nie twierdzę też, że poprawy nie będzie.

Pojutrze, tj. w poniedziałek, mam egzamin z filozofii. Ponieważ się do niego uczę, to od razu jestem bardziej nafilozofowany i stąd zapewne inwencja, która pozwoliła mi zacząć kolejną notkę. Natchnienie nie jest jednak w żaden sposób konkretne, nie zamierzam rozwodzić się nad żadną teorią filozoficzną: to mógłbym robić, gdyby tego egzaminu nie było, tak jak kiedyś, gdy pisałem o matematyce w kontekście idealizmu platońskiego. Teraz zaś muszę po prostu się obkuć i mieć spokój. Nie wierzę w teorię, że lubi się to, co musi się robić; ja na przykład niewątpliwie muszę oddychać, a nieraz, gdy wchodzę do kuchni, w której atmosfera gęsta od dymu papierosowego pozwala zawiesić w powietrzu siekierę, bardzo nie lubię oddychać. Kiedy byłem mały, musiałem jeść (pod tym względem niewiele się zmieniło), ale kiedy próbowano wmuszać we mnie paskudną wątróbkę wołową, stwierdzałem, że nie lubię jeść. Filozofię też muszę zaliczyć, a nie mogę powiedzieć, że cieszę się z tego faktu - oprócz tego, że mam śmiesznie napisane notatki, nie ma w tym nic szczególnie radosnego.

Skoro o tym mowa, oto kilka kwiatków z zeszytu... no cóż, może nie z zeszytu, ale z luźnych kartek wtrynionych do jednej koszulki... od filozofii. Mam nadzieję, że umilą komuś życie równie intensywnie, jak przed chwilą umilały mnie. Uwaga: błędy gramatyczne jak najbardziej możliwe. Przepisuję z notatek słowo w słowo, a wykład to nie pisanie notki z kubkiem herbaty: niekiedy trudno upilnować składnię zdań wielokrotnie złożonych, którymi się posługuję.

  • Eklektyka - sztuka robienia w konia ludzi. (Myślę, że powinno raczej być "sztuka robienia z ludzi idiotów", ale to było na wykładzie i nie zastanawiałem się nad tym, że robienie w konia to nie to samo).
  • Protagoras z Abdery: (...) Stwierdził, że rzeczy są niepewne, bo raz, że się zmieniają, a dwa, że punkt widzenia jest niestały. Protagoras pojechał z tym aż do samego absolutu i stwierdził, że nie może się dowiedzieć, czy istnieje. Poza tym metoda empiryczna jest w stanie uchwycić tylko to, co w danej chwili: człowiek żyje tak krótko, że jest w stanie ogarnąć tylko kawałek prawdy. Dzięki temu myśleniu sofiści mogli być wrednymi oportunistami i świetnymi politykami, bo skoro prawda nie da się uchwycić, to równie dobrze można przekonywać ludzi do wszystkich różnych opcji.
  • Jaskinia platońska: ci, co myślą, że cienie są prawdziwe, bo postrzegają je zmysłami. Tak naprawdę trzeba kogoś wyzwolić, wyzuć z poznania empirycznego (zmysłowego) i wbić w rozum, przez który wszystko staje się jednym bytem, bo kilka bytów to co, co je oddziela? Nie ma dobrze, jest jeden byt, ale trudno to zaakceptować, dlatego ci ludzie z jaskini tak bardzo nie chcą wyłazić. No, jak już wylezą, to zrozumieją.
  • (W kontekście filozofii chrześcijańskiej): Natomiast w zakresie etyki była zupełnie nowa rzecz: kochanie nieprzyjaciela i różne takie drugie policzki. To było nie do pojęcia, bo Grecy, sensownie i logicznie, kochali swoich, a chcieli utłuc tych, co nie lubili. Niesprawiedliwie i Grecy nie rozumieli. To wywróciło porządek etyczny do góry nogami, ale oczywiście nie od razu, miły, nie od razu. Pierwszym, który dokładnie opracował, jak by tu wcisnąć zasadę miłosierdzia przed zasadę sprawiedliwości, był Tomasz Morus.
  • Chrześcijanie twierdzili, że wszystko powstało z niczego. To Grecy tłumaczyli sobie tym, że to "nic" to Chaos (albo pół litra na dwóch).
  • (W kontekście "dowodów na istnienie Boga"): Dowód z pojęcia ruchu: zauważamy pojęcie ruchu, zatem coś ten przedmiot poruszyło - coś, co już wcześniej było w akcie ruchu. Ten pierwszy w ruchu przedmiot też skądś musiał się poruszać, i tak dalej, aż dojdzie się do Boga, Pierwszego Poruszyciela, który nie wymaga poruszenia. Według tamtejszej fizyki takie epickie perpeetum mobile nie mogło istnieć, więc musiało być pozafizyczne.
  • Dowód ze stopni doskonałości: coś jest bardziej jakieś niż inne jakieś coś, które jest mniej jakieś.

Ech, pora zrobić przerwę na praktykowanie matematycylizmu. Matematycylizm to teoria filozoficzna wymyślona przeze mnie, głosząca, że robienie zadań z matematyki jest wszystkim: z punktu widzenia ontologii prowadzi do posiadania większej ilości ontologicznie istniejących bytów zwanych "neuronkami", z punktu widzenia epistemologii prowadzi do lepszego poznania matematyki, z punktu widzenia antropologii prowadzi do doskonalenia człowieka, z punktu widzenia teologii prowadzi do lepszego rozkminienia zamysłów Najwyższego Matematyka, czyli Szefa. Czyli robienie zadań jest fajne.

Phi, też mi wielka filozofia. Wiedziałem to już od dawna bez takich głupich mądrych słów.


PS. Musiałem napisać tak dziwnie "matematylicyzm", bo, jak się okazało, zarówno "matematyzm", jak i "matematycyzm" już istniały. Szlag, ale ta semantyka skomplikowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz