Wyrósł ze mnie konserwatysta. Kupiłem sobie ostatnio Worms Reloaded - podobno reinkarnację starych, dobrych Worms Armageddon, stworzoną w technologii Steam i w ogóle. Znaczy w pudełku dostajemy tylko płytkę CD z instalatorem programu Steam, poprzez który już ściąga się pliki gry osobno dzięki użyciu kodu gry, który też jest w zestawie. Całkiem to fajne, ale ja, prawda, konserwatysta, wolę starą dobrą wersję, w której dostajemy DVD z całą grą i wszystko odbywa się bez żadnych Internetów.
Uruchomiłem toto. Gra się całkiem przyjemnie, bez żadnych durnych 3D, jest nowa grafika starych broni i kilka nowych opcji taktycznych (np. możliwość ustawienia działek strażniczych czy magnesów na metalowe pociski). Bardzo wszystko fajnie, ale ten nieznośny konserwatysta we mnie ciągle mi coś truje. Po pierwsze, drużyna to się powinna składać z ośmiu robaków (jak w starym dobrym WA), a nie z czterech. Po drugie, powinny istnieć treningi na medale i medale z misji (jak w starym dobrym WA), żeby zwiększyć replayability value - diably wiedzą, jak to się tłumaczy na polski, w każdym razie chodzi o to, żeby było więcej ochoty na wrócenie do czegoś, co już się przeszło. Po trzecie, misje powinny czasem być urozmaicone (jak w starym dobrym WA) zamiast polegać albo na rozwaleniu wszystkich, albo na dotarciu do jakiegoś punktu. Po czwarte, powinien istnieć tryb 800x600 (jak w starym dobrym WA), bo teraz po 640x480 jest od razu 1280x768 czy jakoś tak. Jedno pikseloza, a drugie się przycina, i weź się pan zdecyduj. Po piąte, po szóste i po jedenaste; koniec końców konserwatysta we mnie uśmiechnął się dopiero wtedy, kiedy odkryłem, że misje dodatkowe, możliwe do odblokowania, rozgrywają się na... planszach ze starego dobrego WA. :D
A przecież gra w gruncie rzeczy jest świetna - może trochę za prosta dla wyjadaczy Wormsów, ale nie mogła zostać zrobiona tak trudna, jak Armageddon, bo inaczej nie przyjęłaby się na rynku, którego uczestnikami są przecież i nowi gracze. Ten konserwatysta we mnie zaczyna mnie czasami irytować. Świat idzie do przodu, a przecież teoria względności mówi, że jeśli my względem ziemi stoimy nieruchomo, a jakiś obiekt się porusza do przodu, to względem niego my się cofamy. Stąd i słynne "kto stoi w miejscu, ten się cofa".
Swoją drogą, ciekawe, że z punktu widzenia kinematyki taka interpretacja tego powiedzenia wymaga, żebyśmy poruszali się szybciej od świata (bo gdybyśmy szli do przodu, ale wolniej, to nadal względem niego cofalibyśmy się; gdybyśmy zaś biegli z tą samą prędkością, co świat, to względem niego stalibyśmy w miejscu, a stagnacji też nikt nie lubi). Z kolei jeśli poruszamy się szybciej od świata i dopiero wtedy nie stoimy w miejscu, to przecież cały świat - który z definicji nie stoi w miejscu - też musiałby poruszać się szybciej od nas, inaczej względem nas cofałby się albo stał nieruchomo. I tak byśmy się nawzajem napędzali, my i świat. To ciekawe zobrazowanie szaleństwa cywilizacji, no nie?
I na koniec nieco inny akcent. Znalazłem dzisiaj przypadkiem na gronie forum pod nazwą "Samobójstwo", a w nim różne tematy, głównie różnego typu ogłoszenia, że idę się zabić, albo pytania, jak najszybciej zabić się tak, żeby nie bolało. Niekiedy bezrefleksyjne podejście pewnych użytkowników zarówno do cudzej psychiki, jak i samej śmierci, poważnie mną wstrząsnęło. Z przerażeniem obserwowałem też relatywizowanie kwestii moralności samobójstwa i przynależności życia jednostki (teoretycznie życie jest twoje, ale czy wierzysz w Boga, czy nie, i tak wychodzi, że nie jest: jeśli wierzysz - stworzył cię Bóg, jeśli nie wierzysz - życie dali ci rodzice, a ja jeszcze nie słyszałem o uzyskiwaniu własności życia poprzez wieloletnie zasiedzenie). Jeszcze kiedy człowiek pomyśli, że patrzy na te pseudonimy, avatary i wypowiedzi osób, które być może istnieją już tylko w formie konta na gronie, to naprawdę daje to do myślenia. Ludzie, nie zabijajta się, przecież z każdej sytuacji są co najmniej dwa wyjścia (słowami Angouleme z "Wiedźmina": zawsze trzeba albo się wysrać, albo zwolnić wychodek) - a samobójstwo jest tylko jednym z tych co najmniej dwóch wyjść.
PS. Przed kilkoma chwilami usiadłem znowu do pewnego zadania z granic ciągów, nad którym bezskutecznie męczyłem się przez piątek i sobotę i niczego nie wymyśliłem - po czym znalazłem rozwiązanie. Hej, bracia Mateusza, którzy nie wiecie i nie będziecie robić! (Patrz notka pt. "Mylenie pojęć"). Zaprawdę, powiadam wam, obczajcie, że nie ma "nie wiem".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz