Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


16 czerwca 2012

Stęchiometria

Po prostu nie patrzcie na datę poprzedniej notki.

Ha, ostatnio jeden z moich uczniów poprosił mnie, żebym zrobił z nim chemię zamiast matematyki, bo mają mieć ultrapoprawkowy sprawdzian końcoworoczny. Kiedy więc dowiedziałem się, że mam czasowo przekwalifikować się na korepetytora z chemii, najpierw odpowiedziałem, że to szalony pomysł, bo chemię miałem ostatnio pięć lat temu i nic z niej już nie pamiętam, że ja tu jestem od matematyki i tak dalej... Ale następnego dnia pomyślałem sobie, że przecież w gimnazjum miałem ponadprzeciętne oceny z chemii (i nawet moja nauczycielka miała na nazwisko Matejek, a to już jakiś znak - w razie, gdyby ktoś nie pamiętał, ja sam nazywam się Matejkowski), że brałem wtedy udział w konkursie chemicznym i że nawet w liceum z chemii szło mi lepiej niż z pozostałych przedmiotów, na które niegdyś podzieliła się podstawówkowa przyroda.

Stwierdziłem więc, że pomimo upływu czasu spróbuję mu pomóc. Ma do zaliczenia stechiometrię - no wiecie, te wszystkie masy atomowe, bilansowanie równań chemicznych, mole, stałe Avogadra i takie tam. We wtorek rzuciliśmy się na zadania bez żadnego wcześniejszego przygotowania, bo i też nie miałem źródła, z którego mógłbym się przygotować - teraz pożyczyłem od Mateusza ten brązowy zbiór K. Pazdro (pamiętacie go?).

Chodzi mi o to, że wynalazłem w tym wszystkim nowy dział życia - stęchiometrię, czyli odkrywanie i przeżywanie tego, w czym się już trochę zatęchło. Pomimo że miałem problem z przypomnieniem sobie wartościowości i mas atomowych niektórych pierwiastków, a nawet ich symboli (w pewnym momencie nawet kłóciłem się z chłopakiem, święcie przekonany, że wapń ma symbol Na :D), to ostatecznie nie trafiło się w tym zbiorze zadanie - zwykłe, z jedną czy dwoma gwiazdkami - którego nie byłbym w stanie rozwiązać i nawet, po chwili namysłu, topornie wytłumaczyć. Cały czas wracały do mnie rzeczy, których już zapomniałem, potem zacząłem coraz sprawniej rozwiązywać dawne zadania, a później nawet takie, których w liceum pewnie nawet bym nie ruszył. Inaczej mówiąc, zaszedłem krok dalej niż zwykłe przypomnienie sobie, "o co w tym chodzi".

To właśnie są "badania stęchiometryczne": przypominanie sobie czegoś i rozwijanie tego jako zupełnie inna osoba, z inną perspektywą i innymi umiejętnościami. Jest coś naprawdę fajnego w świadomości, że wraca do mnie coś, o czym myślałem, że już to zupełnie zapomniałem - i nie tylko wraca, ale jeszcze ewoluuje, znajduje więcej miejsca na ekspansję. To coś więcej, niż przypominanie sobie - to jeszcze interpretacja przeszłości na gruncie teraźniejszości, tu i teraz. To nie tylko powrót do tego, co było kiedyś, to wyjście poza granice, których kiedyś się nie przekroczyło. O ile rozrzewniający powrót do piosenki Szczepanika, którą wiele razy kiedyś się słyszało jest po prostu wspomnieniem, badaniem stęchiometrycznym byłoby posłuchanie pozostałych jego utworów, po czym być może zagłębienie się w muzykę lat 60. i 70. i może nawet założenie zespołu retro.

I o ile zadania z chemii licealnej nie są najlepszym przykładem, bo nie ma tu specjalnie miejsca na rozwój, to gdyby nie one, nie zauważył tego zjawiska lub nie odróżniłbym go od zwykłych wspomnień. Dlatego będzie ono u mnie już zawsze miało nazwę "stęchiometria" - powrót do czegoś, co już zatęchło i rozwijanie się w tym w nowej rzeczywistości.

3 komentarze:

  1. "Po prostu nie patrzcie na datę poprzedniej notki." Coś mi się zdaje, że każda kolejna będzie się zaczynać w ten sposób... Mateykövsky! Ogarnijcie się :)

    OdpowiedzUsuń