Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


24 kwietnia 2012

Matma do żucia

Jestem człowiekiem dość nerwowym. Nie chodzi o to, że łatwo tracę panowanie nad sobą - z natury wprawdzie podchodzę do wszystkiego dość bezpośrednio i miewam silne uczucia związane ze wszystkim, co ma na mnie wpływ, ale to nie są takie emocje, których nie byłbym w stanie opanować. Nie, rzecz w tym, że jestem ogólnie nerwowy - mniej lub bardziej napięty przez cały czas, co objawia się między innymi tym, że nagminnie zaciskam zęby i pocieram nimi o siebie. Przez to ciągle je osłabiam i pewnie wkrótce będę musiał wymienić je na złote, choć to może być trochę kosztowne. Ale to już inna sprawa.

Od zawsze też lubię gumę do żucia - nie jakoś pasjami, niespecjalnie też lubię sam sztucznomiętowy smak czy tę glutokonsystencję, ale jakoś lubię ją żuć. Kiedy ostatnio uświadomiłem sobie moje bezwiedne zgrzytanie zębami, odkryłem, że żucie gumy przeciwdziała temu, można by powiedzieć, tikowi nerwowemu: zęby zajęte są bezskutecznymi próbami zmiażdżenia miękkiej gumy i tarcie ustaje, zastąpione przez przeżuwanie - niekończące się, ale dzięki miękkości gumy nieszkodliwe dla stabilności uzębienia. Właśnie dlatego lubię ją żuć - nie dla smaku, tylko dlatego, że dzięki temu nie robię czegoś jeszcze gorszego, "zajmując" czymś swoją dolną szczękę, żeby "nie myślała" o stresowaniu się i zaciskaniu zębów lub ich tarciu o siebie.

Zanim odkryłem ten mój nieświadomy "odruch zębowy", wydawało mi się, że wszystkie korepetycje z matematyki, których udzielam, wziąłem na siebie z dwóch konkretnych powodów. Po pierwsze, od zawsze lubiłem matematykę i uczenie jej kogoś pozwala mnie samemu na jeszcze dogłębniejsze jej pojęcie, a po drugie - dobrze by było coś zarobić. Jedno i drugie jest prawdą. Wiele zadań, nawet takich z konkursów dla podstawówki, pozwoliło mi odkryć więcej zależności matematycznych, niż kiedykolwiek sprawiła to edukacja państwowa, no i zarabiam jakieś tam pieniądze i mogę w pewnym stopniu uniezależnić się finansowo od rodziców. Tak naprawdę jednak nie jestem ani nauczycielem z powołania, ani urodzonym kapitalistą: to pierwsze nie, bo nie lubię i nie umiem uczyć ludzi, którzy ze mną nie współpracują, a to drugie nie, bo jestem trochę zbyt miły i bezinteresowny, żeby zbić fortunę. Korepetycje sprawiają mi przyjemność - lubię zwłaszcza błysk zrozumienia w oczach ludzi - ale zapewne nie aż taką, żeby zapychać sobie nimi prawie cały wolny czas, nie wyłączając nawet soboty.

Wydaje mi się, że prawdziwym powodem, dla którego z własnego wyboru mam tyle korepetycji, nie jest potrzeba nauczenia kogoś, co to jest wielomian, ani chęć zarobienia na puzzle i herbatę. Tak naprawdę przyczyna jest tutaj taka sama, jak ta, dla której lubię żuć gumę pomimo tego, że nie lubię szczególnie ani jej smaku, ani konsystencji - muszę się czymś zająć. Gdybym nie spędzał czasu na korepetycjach, miałbym go dla siebie za dużo, a kiedy tak jest, zaczynam przypominać sobie o aktualnych problemach, o niepowodzeniach z przeszłości i niepewności przyszłości, o konieczności utrzymania kontaktu z kilkoma ludźmi, z którymi być w kontakcie wcale nie mam ochoty, i tak dalej. Większość ludzi potrafi jakoś na chwilę odciąć się od tego wszystkiego, ale ja nie; gdy tylko nie mam niczego do roboty, zaczynam o tym wszystkim myśleć i ścieram się ze sobą jak te moje zęby, zużywając się psychicznie. Dlatego wymyśliłem sobie te korepetycje, które zajmują mi czas, kiedy na nich jestem oraz kiedy przygotowuję różne materiały i zadania w domu. Matma jest w makroskali tym, czym guma do żucia w mikroskali - czymś, co wypełnia czas i powstrzymuje mnie przed bezwiednym robieniem czegoś bardziej szkodliwego. Dzięki gumie przynajmniej przez jakiś czas nie wypadną mi zęby, a dzięki korkom jestem w stanie utrzymać wszystkie klepki w makówie na mniej więcej jednym miejscu. To taki rodzaj matmy do żucia.

Nie wygląda to nawet w połowie tak różowo, jak najbardziej marna owocowa guma do żucia. A ja nawet nie lubię owocowej. Cóż, na pocieszenie mogę zawsze sobie powiedzieć, że może dzięki tym wszystkim korepetycjom odłożę dość, by - kiedy w końcu zajdzie taka potrzeba - sprawić sobie ten komplet złotych zębów...

2 komentarze:

  1. Uff... czyli pastylka na gardło nie była śmiercionośna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skrzypu, skrzypu... skrzypce! Do żucia?
    [nie mogłem się powstrzymać, za co przepraszam; jedni lubią sobie zapalić, jak lubię być cierniem w rzyci]

    OdpowiedzUsuń