Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


29 września 2011

"Żelazo w tradycyjnej formie trudno się wchłania"

Coś takiego usłyszałem przed chwilą w reklamie radiowej promującej wspomagacz diety zawierający żelazo w jakiejś nowej, łatwiejszej do przyswajania formie. Chodziło, oczywiście, o pierwiastek, jaki znajduje się w mięsie albo czymś podobnym, ale jak dla mnie "żelazo w tradycyjnej formie" to są po prostu stare, dobre sztaby. Faktycznie, dość trudno się je wchłania.

Jutro do Warszawy przyjeżdża mnóstwo ważnych szyszek z Unii Europejskiej i będziemy gadać. Dzięki temu Centrum, zwłaszcza w okolicach hoteli, będzie zapewne ekstraordynaryjnie zakorkowane i nigdzie nie będzie można zaparkować, i wszędzie będzie strefa zakazana. Wychodzi na to, że gości z Unii Europejskiej też trudno się wchłania do tego naszego miasta i przez to oni robią nam sklerozę arterii komunikacyjnych. Żeby to wszystko chociaż dializować przez obwodnicę, ale gdzie tam. Miasto jak organizm - to już chyba ktoś wymyślił przede mną. Awangarda, zdaje się, krakowska. Szkoda, że nie warszawska - byłoby śmieszniej i bardziej awangardowo.

Na koniec ciekawostka, także z radia: Naukowcy odkryli mgławicę przypominającą kształtem jajko sadzone (że też nie mają niczego innego do roboty). Białawe, eteryczne pozostałości po gwiazdach otaczają żółtego nadolbrzyma, który wygląda jak żółtko. Nigdy nie lubiłem jajek sadzonych, więc myślę, że ta mgławica byłaby dla mnie trudna do wchłonięcia.


PS. Natrafiłem dziś na coś, co napełniło mnie nielekkim przerażeniem.



Błąd ortograficzny w podpowiedziach google, i to nie celowo? Tegom jeszcze nie widział. Ale jak ma właściwie być, skoro podstawowe źródło znajomości ortografii - książki - są teraz albo przekształcone w audiobooki, albo wręcz olewane? Nawet pewne genialne, grające na skrzypcach dziecko, które uczę matematyki, powiedziało mi bez cienia zażenowania, a nawet z wyczuwalną dumą, że nie czyta żadnych lektur, tylko opracowania z Internetu. Inne dziecko, dla odmiany posiadające hiperpoprawną wymowę, które jakiś czas temu spotkaliśmy z Anią Skoczek w Ogródku Jordanowskim przy Odyńca, powiedziało, że ma teraz szlaban na komputer i czyta "W pustyni i w puszczy", bo jak przeczyta, dostanie od mamy zestaw Lego-gra-przygodowa-cośtam-cośtam-złota-jaskinia.

Ciekawe tylko, czy genialne dziecko grające na skrzypcach będzie również żądało streszczeń koncertów smyczkowych - bo tak to za dużo pięciolinii do czytania - oraz co się stanie, kiedy komputerowemu dziecku z hiperpoprawną wymową nikt nie zaoferuje klocków za przeczytanie jakiejś ciekawej książki.

Wtedy napewno nie damy już rady. W ten sposób książki zbyt trudno się wchłania.

PPS. Tylko nie czepiać się tego, że w postscriptum napisałem osobno "nie celowo". Bo to celowo było. Kiedy przymiotnik lub przysłówek z "nie" ma służyć bezpośredniemu zaprzeczeniu, pisze się je rozdzielnie, np. "Ołówek był duży, a nie mały". Co innego, kiedy powiem, że ta notka była w sumie całkiem niemała. A jeszcze co innego, kiedy powiem, że pisałem ją ja, a nie Mała. :D

27 września 2011

Pęd ku edukacji

Stary dowcip odpowiadający na pytanie, czym różni się student od kury, twierdzi, że kura musi znosić tylko jajka, a student musi znosić wszystko. Rejestracja, USOS i kaprysy dziekanatu naszego wydziału, który ni stąd, ni zowąd, przyładował połowie naszego roku warunki z WF-u (remont siedziby Instytutu nie jest wszak tanią imprezą) to jest coś, co staram się znosić bez nadmiernego narzekania, choć kiedy mam z tym do czynienia, nie jestem osobą najbardziej odpowiednią do towarzystwa. Ale czasem to już przesada i te jajka robią się prostopadłościenne.

Przez cały wrzesień praktycznie siedziałem na czterech literach i nic nie robiłem, a korepetycje miałem tylko raz na jakiś czas, może dwa razy w tygodniu, z czego raz w sobotę. Natomiast teraz, kiedy zbliża się październik, ja mam ogarniać plan, a potem według niego chodzić na zajęcia, kiedy zamierzałem wyjechać w góry - obawiam się, że z tego ostatniego nic nie wyjdzie - i może przy tym chciałbym spotkać się z moim tatą, okazuje się, że sześć osób chce mieć ze mną matematykę, z czego jedna jakieś dwa - trzy razy w tygodniu. Pęd ku edukacji jest zapewne słuszny, zwłaszcza w klasach, w których występują jakieś ważne testy końcowe, ale dlaczego prawie nikt nie słuchał, albo nie słyszał, kiedy powtarzałem, że mam wolny cały wrzesień i że wtedy należy mnie wykorzystywać?

Istnieją ludzie bardziej zajęci ode mnie - właściwie to zastanawiam się czasem, czy w ogóle istnieją ludzie MNIEJ zajęci ode mnie. Agnieszka zwana Małą, która od jutra, czy raczej od dzisiaj, biega już na laboratoria, wejściówki, powtórzenia i ma ode mnie niepomiernie większe prawo czuć się jak chomik w kółku, jest miła, spokojna i wśród całego swojego zapracowania znajduje czas na uśmiech. Pod tym względem jest dla mnie wzorem, którego chyba w życiu nie doścignę, ale to już temat na zupełnie inną notkę. Dlatego też nie staram się tu wbić w konwencję "och-jaki-jestem-zarobiony", bo wcale nie jestem. Trochę mi tylko przykro, że w całym tym pędzie czasem nie bierze się pod uwagę tego, że ta osoba po drugiej stronie biurka naszego dziecka w każdej dobie posiada także tylko dwadzieścia cztery godziny.



PS. We wtorek wielka kumulacja, 50 milionów do wygrania w totka. No, powiedzmy, czterdzieści pięć po odliczeniu podatku. Z tej okazji tata kupił mi nawet kupon z trzema kombinacjami na "chybił-trafił", więc patrzę na tę moją szansę mniej więcej jak 3 do (49*48*47*46*45*44):720, czyli jakieś 1 do 4 000 000 i tak myślę sobie, że jak trafię szóstkę i będę już taki nieziemsko bogaty, to nikomu nie podam ręki na ulicy. Patrzę na tę moją szansę jeden do czterech milionów i jestem spokojny, że nie wydarzy się nic podobnego.

24 września 2011

Katharsis na jesienną deprechę

Jesienna deprecha. Nie masz od niej ucieczki. Jesień zaczęła się dopiero wczoraj o 11:00, czy jakoś tak, a pogoda nadal jest ładna, ale liście już lecą z drzew na ziemię wraz z moim nastrojem. I choćby przyszło tysiąc optymistów i każdy zjadłby tysiąc czekolad (i nie zszedł od tego) i każdy nie wiem, jak się wytężał, to nie dadzą rady na jesienną deprechę. Nie ma lipy. Cóż, nie wiem, może tam, gdzie nie można siłą, można sposobem. Postaram się rozpisać dobre i złe strony tak, jak uczynił to Robinson Crusoe po rozbiciu się na wyspie. Nie interesuje mnie, czy ktoś to przeczyta, czy nie - to jest notka typu "drogi pamiętniczku", która ma działać bardziej jak katharsis niż jak tekst przeznaczony dla reszty świata. A że jest na publicznym blogu... A odpierdólta wy się wszystkie łode mnie, słowami dziadka z "Konopielki".


ZŁO

1a. Kończą się wakacje. W trakcie wakacji w kółko na nie psioczę, bo się nudzę, ale teraz, kiedy się kończą, właściwie nie miałbym nic przeciwko jeszcze jakimś dwóm tygodniom. Trawa jest zawsze bardziej zielona po tej drugiej stronie płotu.

2a. Znowu zaczyna się cały ten cyrk z rejestracją i USOS-em. Jeszcze nic mi się w tym kierunku dokładnie nie wyklarowało, a strach ma wielkie oczy, lęk przed czymś wrednym jest zazwyczaj dużo gorszy niż rzeczone straszydło. Dlatego siedzę w tej naładowanej mną samym armacie i czekam, aż w nieznanej chwili ktoś wystrzeli mnie boleśnie w nowy rok akademicki. A ja jeszcze podam mu zapałkę do podpalenia lontu.

3a. Wokół mnie dzieją się różne smutne rzeczy, dotyczące głównie uczuć, związków i innych podobnych mózgochłonnych historii. Istnieją przynajmniej dwie, w które jestem zaangażowany jako wolny słuchacz, i żadna nie jest szczególnie wesoła. Aż chciałoby się podziękować losowi, że sam nie jestem w żadnym związku, który mógłby się rozlecieć i spowodować u mnie weltszmerc.


DOBRO

1b. Ale po wakacjach pójdę na uczelnię, na której znowu spotkam moich dawno lub mniej dawno niewidzianych znajomych - na deprechę nie ma to jak towarzystwo. Ale kilka pierwszych dni studiów będzie jeszcze lekkie i z pewnością dostanę trochę czasu na rozruch.

2b. Ale udało mi się już zarejestrować na część zajęć na anglistyce, a pierwszego października podobno znowu będzie można, i wtedy może złapię resztę.

3b. Ale, jak to powiedział Twain, "Za dwadzieścia lat będziesz żałował nie tego, co zrobiłeś - ale tego, czego nie zrobiłeś". Każde przeżycie, jakie mamy, ma po właściwym sobie czasie taką samą wartość bezwzględną, tzn. czy było dodatnie, czy ujemne, koniec końców i tak pakuje się je w moduł i pozostaje tylko wzbogacającym nas doświadczeniem. Oczekuję tego. W niektórych przypadkach może to potrwać długo, ale kiedyś doczekam się tego stanu pogody ducha. Wierzę w to. Jak mówi "Dezyderata", jestem dzieckiem Wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa mam prawo być tutaj i czy to jest dla mnie jasne, czy nie, mam nie wątpić, że Wszechświat jest taki, jaki być powinien.

Nie ma lipy.

14 września 2011

Nieprzewidywalność

Po dwudniowym pobycie na działce u Agnieszki zwanej Małą - zasadniczo była to impreza, tylko rozciągnięta na wieczór i dzień następny - znowu zadziałał niewiadomego pochodzenia mechanizm wywołujący u mnie myślenie. Po takich spotkaniach ze znajomymi zawsze bierze mnie albo na melancholię, albo na refleksje. Ponieważ melancholia wzięła mnie już wcześniej i strasznie chciałem wrócić na zieloną Ukrainę, teraz nie miałem wyboru - musiały być refleksje.

Ostatnio w życiu moich różnych znajomych oraz w moim własnym dzieją się różne rzeczy, nie wszystkie całkiem miłe. Zwłaszcza wiele problemów powstaje w wyniku spraw uczuciowych, ponieważ rozliczni ludzie, o których mi opowiadano, okazują się w pewnych okolicznościach zupełnie inni, niż się wydawali osobom zainteresowanym, albo też zmienia się punkt widzenia samego obserwatora.

Ta nieprzewidywalność w połączeniu z długo już trwającą tęsknotą za wyjazdem na żagle zrobiła mi w mózgu reakcję chemiczną, w wyniku której napisałem wiersz ukierunkowany głównie na nieobliczalność spraw miłosnych. Stylistycznie wiersz jest prostacki i nawet dla mnie zalatuje grafomanią - a pomimo to wszelka krytyka jego formy albo sposobu przekazu spełznie na niczym, ponieważ nie widzę dla siebie możliwości poprawienia się w wierszoklectwie. To dlatego, że bynajmniej nie zajmuję się nim na co dzień i nie przewiduję zajmować się w przyszłości, i, jak to mówił dziadek z "Konopielki": A odpierdólta wy się wszystkie łode mnie.

Wiersz dedykuję wszystkim dotkniętym przez nieprzewidywalność, o których wspomniałem dwa akapity temu. Ci będą wiedzieli, że o nich mowa - a pozostali nie muszą wcale znać ich z imienia i nazwiska.

Nieprzewidywalność

Mazurskie jezioro przed nami rozległe
A na nim jacht płynie biały;
I pędem za łódką co tchu w płucach biegłem
Lecz dopaść jej nie zdołałem.

Mazurskie jezioro przed nami bez granic
A na nim żagiel jak z puchu;
I stałem tak długo, że czas miał mnie za nic
Lecz płótno tkwiło w bezruchu.

Mazurskie jezioro przed nami rozkwita
A na nim wciąż białe szkwały;
I chciałem ze zmarszczek na wodzie je czytać
Lecz zgadnąć się nie dawały.
...

Mazurskie jezioro zostało za nami
Przeminął już czas białych tworów
Obracam dziś kołem z siedmioma barwami
I widzę biel – maskę kolorów.

8 września 2011

Żal za zieloną Ukrainą

Niby nie jestem jeszcze taki stary, prawda... Ale jednak już żal mi tego, że dziecięce lata mi minęły. Obejrzałem dzisiaj jeszcze raz "Ogniem i mieczem" w reżyserii Jerzego Hoffmana, film, który pamiętam z telewizji z czasów, kiedy pokój w naszym domu wciąż był jedną całością, a ja miałem po prostu swój "kącik" wydzielony za pomocą mebli. Pamiętacie ten film? Przez cały czas przewija się w nim muzyczny temat "Na zielonej Ukrainie", w różnym tempie i tonacji, zaś na końcu, gdy lecą napisy, jest wprost zagrana instrumentalna wersja tego utworu. Tę piosenkę śpiewaliśmy zawsze na koloniach w Sulejowie nad Pilicą. Niektórzy już wiedzą, że na koloniach w Sulejowie byłem trzynaście razy - niekiedy po dwa turnusy na wakacje. Dzisiaj, kiedy znów usłyszałem tę melodię, przypominał mi się po kolei każdy zakątek ośrodka, codzienne dyskoteki (obowiązkowe!), na których zawsze siedziałem i grałem w szachy lub w karty z kumplami, bo nie cierpiałem tańczyć, cowieczorne apele z odliczaniem grup, no i ogniska pożegnalne z "Zieloną Ukrainą".

Zmierzam do tego, że obecne moje życie na studiach, z korepetycjami, znajomymi, lataniem po mieście i niekiedy nawet faktycznym uczeniem się czegoś, jest fajne, ale szczęśliwy jest człowiek, który potrafi nie czuć się uwikłany w codzienne sprawy i naprawdę być wolnym duszą. Nie chodzi mi o to, żeby naprawdę nie zajmować się bieżącymi problemami, bo to jest konieczne, ale strasznie mi żal, że nie umiem już mieć natury wolnej jak dziecko. Dziecko zawsze jest sobą - nie krępują go względy fałszywie pojętej przyzwoitości, wymagania społeczne położone na nim są niewielkie, nie musi wybijać się o głowę z tłumu, martwić się o utrzymanie się w pozycji w grupie, bo tam każdy jest szczery jak ono. Dziecko ma życie przepełnione wyobraźnią, która we mnie umiera po kawałku każdego dnia spędzonego nad wiecznie tymi samymi czynnościami. Człowiek ewoluuje psychicznie od wieku dziecięcego do dorosłego, ale kiedy powracają do mnie wspomnienia, widzę, że ta zmiana jest zmianą na gorsze i mam nadzieję, że nie nieodwracalną. Bo w przeciwieństwie do tego, co myślą dzieciaki, kiedy znów muszą wrócić do domu na ósmą, od dorastania i zmądrzenia człowiek wcale nie robi się bardziej wolny i szczęśliwy.

Chciałbym kiedyś powrócić na moją zieloną Ukrainę, słynną ze swoich szerokich stepów, na które mógłbym wyjść wolny i odetchnąć powietrzem szczerości. Na razie oddaliłem się od niej i idę dalej, ale Ziemia jest podobno kulista, dlatego być może przy odrobinie szczęścia, jeśli przejdę dostatecznie daleko, w końcu trafię z powrotem. Wiele rzeczy może nas uwikłać i uwięzić, ale nie ma niczego gorszego niż bycie uwięzionym wewnątrz samego siebie. Zwłaszcza w momentach takich, jak ten, kiedy coś przypomni nam, jak kiedyś byliśmy naprawdę sobą i jakie to było piękne. Przy podobnych okazjach, gdzieś we mnie, na takiego współczesnego uśmiechniętego Matejkowskiego patrzy niegdysiejszy wcale nie uśmiechnięty - bo kto mu każe? - Łukaszek i dziwi się wielce, jacy niemądrzy są dorośli, skoro zamykają się w pięknie pomalowanych, stworzonych przez samych siebie sarkofagach, w których jest tak mało miejsca i powietrza.

Jeśli ktoś niczego nie zrozumie z tej notki, nie powinien się przejmować. Nigdy nie byłem utalentowany w kierunkach artystycznych, dlatego też nie nauczyłem się opisywać jasnymi słowami swoich refleksji innych niż takie podążające konkretną, ostrą logiką. Trochę ironiczne jest przy tym, że greckie logos, oprócz "rozum", znaczy jeszcze "słowo". A ja jestem podobno na filologii, czyli powinienem "miłować słowo". Łukaszku, Łukaszku, patrz, patrz okrągłymi oczami, dokąd zawędrował twój Matejkowski. Na pewno nie na stepy zielonej Ukrainy. Patrz, Łukaszku, i zostań tam, gdzie jesteś.

2 września 2011

Kult sinusoidy

"Znowu będzie dziad pisał o matematyce", pomyślicie sobie, ale nie - nie tym razem. Tym razem będzie o życiu, prawda, i moich stanach nastrojowych.

"Kult sinusoidy" to wyrażenie podłapane od jednego z chłopaków, których ostatnio poznałem na pingpongu. Jego zdaniem zawsze jest tak, że zawsze wygrywa się i przegrywa w pingponga tyle samo razy, na przemian, stąd właśnie ta nazwa - kult sinusoidy, czyli wierzymy, że w pingpongu jest się na przemian na górze i na dole. Ponieważ gra się nie ciągle, tylko jeden set, potem drugi, trzeci i kolejny, a wynik może wynosić tylko 1 (wygrana) lub -1 (przegrana) to powinien być to raczej "kult sinusoidy określonej dla nieparzystych wielokrotności π/2 radianów", ale dajmy już spokój temu.

Chłopak idzie w tej chwili do liceum, więc w oczywisty sposób nie bierze tego na serio, ale ja sam ostatnio mam wrażenie, że powinienem zapisać się do sinusoistów, ponieważ właśnie tak układają mi się teraz wydarzenia: na przemian, złe i miłe, jedne zaraz po drugich. Tata, kiedy u niego byłem, przez jakiś czas czuł się gorzej, to był moment π/2. Potem, przy 3π/2, okazało się, że jest mu dużo lepiej, że wysyła już do mnie mejle (niezwykle szybko już idzie mu pisanie na klawiaturze - za pierwszym razem każdej litery szukał minutę). Potem znowu nastało 5π/2 i okazało się, że jeden z moich naprawdę dobrych znajomych jeszcze nie poukładał sobie życia i dalej mnie unika jako niewygodnego, a znów inną moją znajomą osobę zostawiła sympatia - w bardzo nieprzyjemny sposób, bo praktycznie bez odczuć w żadną stronę; osobiście chyba wolałbym, żeby ktoś mnie nie cierpiał, żebym wywoływał emocje, niż miałbym nagle dla niego zobojętnieć do zera. A dziś wieczorem, 7π/2, zupełnie znienacka, zadzwoniła do mnie Mała i wyciągnęła na miasto z Mateuszem (w bardzo zaskakująco fajnym celu kupienia sobie rolek i powiększenia naszego grona tych, co mają cztery kółka, i to na każdej nodze), co znowu było dodatnią jedynką na wykresie ostatnich dni. Chłopaki na pingpongu nie mówili na serio o tym kulcie sinusoidy, ale wygląda na to, że czasami wydarzenia właśnie tak się układają. (Zastosowałem układ klamrowy tekstu, ho, ho!).

Niczego mądrego dzisiaj nie napisałem i już nie napiszę, ponieważ mam makówę napakowaną wydarzeniami ostatnich dni, tymi miłymi i niemiłymi, w tym moją pierwszą wizytą w nadwiślańskim Centrum Nauki Kopernika, którą zawdzięczam wyciąganiu mnie z domu przez Anię Skoczek. Centrum jest trochę zbyt duże, żeby można było je całe zwiedzić za jednym razem - zwłaszcza, że trzeba tam naprawdę długo stać w kolejce po bilet wstępu. Jeśli ktoś miałby ochotę tam pójść, to informuję, że szczególnie godny uwagi jest parter - zarówno sekcja nauk ścisłych, jak i ta na temat nauk społecznych (w tym psychologii). Pierwsze piętro jest przeznaczone raczej dla dzieci i zawiera więcej ciekawostek niż ilustracji praw przyrody. Mnie z tegoż parteru szczególnie wciągnęły różne bolce, kwadraciki, patyczki, klocki, krążki i kuleczki, które trzeba było odpowiednio poukładać w ramach różnych zagadek logicznych; cóż, faceci po prostu nigdy nie dorastają, tylko ich zabawki robią się coraz bardziej skomplikowane. Oto jedno z zadań:


Dane jest szesnaście otworów, a w dziesięciu z nich znajdują się kołki. Należy przełożyć dokładnie dwa spośród nich do innych otworów w ten sposób, aby każdy rząd i każda kolumna zawierały parzystą liczbę kołków.

To tylko obrazek, ale jeśli ktoś ma zestaw do szachów albo do othello (reversi), można ustawić na części pola do gry osiem bierek czy pionków, zasłaniając resztę planszy, i próbować. Istnieje więcej niż jedno rozwiązanie tego zadania; mnie w trakcie wizyty udało się znaleźć tylko dwa.