Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


7 lipca 2011

Oj nie, oj nie

Zaliczę rok. Udało mi się dostać ten brakujący wpis i podrzucić indeks do sekretariatu. Nie będę musiał zdawać tej cholernej zielonej książeczki we wrześniu, co oznacza, że może te moje nędzne 4,55 wystarczy na jakieś stypendium. Zobaczymy. Na razie cieszę się, jako że od godziny drugiej minut dziewięć dnia wczorajszego mam spokój ze wszystkimi indeksami świata.

Do pisania zazwyczaj skłaniają nas silne emocje, czasem związane z jakimiś wydarzeniami albo osobami. Mnie do napisania tej notki skłoniła nieopisana frustracja pewną modą tak głupią i bezczelną, że aż brak mi słów (choć, jak okaże się dalej, słów na ten temat napisałem całkiem sporo). Chodzi mi o to nieszczęsne "oj tam, oj tam", które ostatnio jest straszliwie nadużywane oraz wykorzystywane nie w tych kontekstach, co trzeba.

Zwrot ten pochodzi z kilku paskudnych dowcipów o seksie albo o pedofilii i już sam ten fakt zniechęca mnie do jego używania. Jeśli jednak odłożyć genezę na bok, albo jeśli się o niej nie wie, to jest to zwrot użyteczny, ale tylko w rozmowach nie na serio. Wymiana zdań prowadzona z przymrużeniem oka, zwłaszcza surrealistycznie nacechowana, może zakończyć się żartobliwym "oj tam, oj tam", które - podobnie jak w oryginalnym kontekście - potrafi trafnie i zabawnie podkreślić jej charakter, niestety, z reguły jednocześnie kończąc wątek. O ile nie nadużywa się więc tego ucinacza dialogów, to można bez obaw być modnym w tym kierunku.

Tym, czego nienawidzę, jest mówienie "oj tam, oj tam" w rozmowie, która jest prowadzona na serio. Oznacza wtedy albo to, że rozmówca po prostu nie wie, co powiedzieć i zapycha ciszę tymi czterema sylabami - coś w stylu sławetnych "hmm" i "aha" w przypadku komunikatorów internetowych - albo że jest już znudzony rozmową i w ten nader delikatny sposób ucina temat. Bardzo skutecznie zresztą. W pierwszym przypadku, gdy służy jako odpowiedź przy braku odpowiedzi, cóż... Teoretycznie można wymagać, żeby ludzie mieli jakąś podstawową umiejętność prowadzenia rozmowy i potrafili wypełniać ciszę czymś innym niż pozbawionymi znaczenia, mało inteligentnymi wyrażeniami, ale w końcu mówimy o rozmowie pomiędzy kumplami, więc, o ile są w stanie coś takiego przetrzymać (ja, na przykład, nie jestem), to - jak to mawia profesor Rubach - "pies to drapał", niech rozmawiają, jak chcą. Gorzej, jeśli "oj tam, oj tam" jest sposobem zakończenia tematu, bo wtedy jest gorsze niż pospolite "spieprzaj" - jest tak samo niegrzeczne, a przy tym nie można za nie dać w mordę, bo formalnie nikt nikogo nie obraża. Jeśli ktoś o czymś mówi, to w większości przypadków jest to dla niego ważne lub interesujące; przerwanie mu wtedy takim chamskim, lekceważącym "oj tam, oj tam" jest jak dla mnie równoznaczne z policzkiem słownym.

Zwrot ten nie ma merytorycznego sensu i jest chyba dobrym symbolem nowoczesnego świata, dla którego surrealizm i abstrakcja są bardzo śmiesznym i produktywnym sposobem prowadzenia rozmowy. I nie jest tak, żebym ja sam, gadając z ludźmi, trzymał się zawsze twardo ziemi - w końcu też jestem częścią nowoczesnego świata, w którym z braku tematów do rozmowy czasem rozmawia się zupełnie bez tematu - ale "oj tam, oj tam" nie cierpię za to, że niejednokrotnie przekracza absolutnie nieprzekraczalną granicę pomiędzy gadaniem "o niczym" a faktyczną wymianą poglądów.

3 komentarze:

  1. no to, rzekłabym, średnia rewelacja. ja zaliczyłam wszystkie egzaminy na szacowne 3,5 (za niechlubnym wyjątkiem biochemii na 4). Gratulacje, panie Kujon.
    ~Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Re: oj tam, prawda to. To akceptowalny powszechnie sposób olania drugiej osoby w rozmowie twarzą w twarz. :|

    OdpowiedzUsuń
  3. Btw, oczywiście jesteś świadom, że gdyby twój blog był popularniejszy i bardziej komentowany, minimum połowa komentarzy pod tym postem byłaby przewidywalna. :P

    OdpowiedzUsuń