Wakacje. Znowu są wakacje. Kurna, ZNOWU są wakacje. Na pewno mam rację. Cholera, dlaczego muszę mieć rację?
Wakacje są nudne. Zawsze tak twierdziłem. Za młodu jeździłem na kolonie w Sulejowie, które były nawet fajne i w dodatku półdarmo (jeździłem jako "syn" pracownika służby więziennej), ale jak już człowiek był tam trzynasty raz, to było nie do końca to samo wrażenie, jak za pierwszym razem. Potem, w wieku nastoletnim, zawsze w ciągu wakacji nudziłem się w Warszawie, bo znajomi wyjeżdżali, a ja nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić. Przyznać trzeba, że bardzo jasnym punktem wakacji zawsze były dla mnie wyjazdy na żagle, co jednak w tym roku mnie ominie, a także możliwość nadrobienia zaległości w czytaniu.
Niedawno znalazłem w Empiku dział "Classics", należący do ogólnej sekcji literatury obcojęzycznej. Są tam, jak sama nazwa podpowiada, klasyki literatury angielskiej i amerykańskiej, a ponieważ każda z tych książek jest wydana na kiepskim papierze i z marnej jakości miękką okładką (za to zawsze z prostą, wymowną ilustracją) oraz w żaden sposób nieobłożona (a do tego jest na te dzieła marny popyt), to każda z nich kosztuje 11,90 zł. Co jakiś czas wpadam do Empiku i szukam czegoś, co mogłoby mnie zainteresować, i kupuję. Kupuję te książki dużo szybciej, niż jestem w stanie je czytać: mam ich już ponad dwadzieścia, a przeczytałem na razie trzy i czwartą mam w drodze, więc mam nadzieję, że nie zostanę tym sławetnym typem człowieka, który ma w biblioteczce mnóstwo książek, ale nie wie, o czym jest którakolwiek z nich.
W każdym razie książka nie zając, nie ucieknie; jeść nie woła, karmić nie trzeba, jak to mawia moja mama. Postoją, aż przyjdzie kolej i na nie. Czytanie tych staroci (z których część była przecież niegdyś naszymi lekturami szkolnymi, na przykład "Robinson Kruzoe", "Hamlet", "Opowieść wigilijna" i w niektórych szkołach "Przygody Tomka Sawyera") sprawia mi przyjemność, która nie wiadomo, skąd się bierze. Część z tych książek czytałem już po polsku, czasem wielokrotnie, i wiem, co się w nich dzieje. Część to dramaty, w których rzecz nie polega na akcji, a spora część to powieści wydane w starym stylu pisarzy tamtych lat - z podsumowaniem wydarzeń rozdziału na samym jego początku, i to nawet bez uprzedzenia, że łornink, spojlerz ehed. Nie mogę też powiedzieć, żebym zajmował się jakąś zaawansowaną analizą literacką; nie mam do tego dostatecznej wiedzy.
Fakt, że pomimo tego coś mi się w tych książkach podoba, może mieć związek ze sposobem, różnym od współczesnego, w jaki zostały napisane. Weźmy dla przykładu powieść przygodową: współczesna powinna być duża, a akcja w niej toczyć się wartko i z polotem. Dzieło Defoe'a z kolei posiada akcję, mniej wartką i mniej z polotem, ale oprócz rozwoju wydarzeń i standardowych opisów, jest rozwój myśli i nastawienia głównego bohatera, więc jest to do pewnego niewielkiego stopnia również powieść psychologiczna (a ja, obok czytania o fajnych zdarzeniach, bardzo lubię np. technikę strumienia świadomości, tylko może nie w takich ilościach, jak u Prousta). Może właśnie fakt, że dostaję w jednej powieści, teoretycznie przygodowej, coś więcej niż samą ciekawą fabułę, czyni z "Robinsona Kruzoe" książkę, do której tyle razy wracałem. Podobnie jest z powieściami Balzaka; niemal w każdej z nich znajduje się realistyczne (w znaczeniu literackim) odwzorowanie wielu poziomów świata. Balzac wykazuje się znajomością przyrody i nauki, psychologii, procesów społecznych, historii, polityki, wiedzy o kulturze. W "Kobiecie trzydziestoletniej" opisał bardzo trafnie (co dla mężczyzny jest trudne) punkt widzenia kobiety w jej powolnym przejściu z młodości do wieku pokwitania, jednocześnie rewolucyjnie podchodząc do postrzegania kobiet już niemłodych (jak na tamte czasy).
Żeby nie mędzić już za długo: dostrzegam tutaj ten sam proces, który nastąpił w nauce i sztuce ogólnie - specjalizację. Dzisiejsze powieści dzielą się na przygodowe, historyczne, psychologiczne, kryminalne, fantastyczne i tak dalej; istnieją też różne kombinacje, ale zawsze wtedy wyraźnie opisane jako takie, np. "Władca Barcelony", powieść historyczno-przygodowa. Defoe czy Balzac pisząc swoje dzieła, mówili, że Robinson będzie bohaterem powieści przygodowej, a "Komedia ludzka" ma być zbiorem dzieł o tematyce społecznej, jednak wplatali tam też dobrze skonstruowane motywy innej natury, bo wiedzieli (spekuluję, oczywiście), że nie da się inaczej. Teraz już się da, gatunek wyspecjalizował się; i ja nie twierdzę wcale, że dało to zły rezultat - "Trylogia" Sienkiewicza, historyczna z elementami fikcji, bardzo mi się podobała, stricte sensacyjne książki Dana Browna - no, przyznajcie się - też bardzo fajnie się czyta. Ale Brown i Sienkiewicz podobają mi się trochę inaczej niż Defoe, Verne i Swift; dopiero czytając tych ostatnich, odczuwam wrażenie ogromu gatunku powieści.
"Bo wszystko, co oryginalne, jest lepsze: dżinsy - dolary - kompakty - powieści też", jak by to powiedział tata Tofika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz