Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


27 czerwca 2011

Klasyka Anglika

Wakacje. Znowu są wakacje. Kurna, ZNOWU są wakacje. Na pewno mam rację. Cholera, dlaczego muszę mieć rację?

Wakacje są nudne. Zawsze tak twierdziłem. Za młodu jeździłem na kolonie w Sulejowie, które były nawet fajne i w dodatku półdarmo (jeździłem jako "syn" pracownika służby więziennej), ale jak już człowiek był tam trzynasty raz, to było nie do końca to samo wrażenie, jak za pierwszym razem. Potem, w wieku nastoletnim, zawsze w ciągu wakacji nudziłem się w Warszawie, bo znajomi wyjeżdżali, a ja nie miałem pomysłu, co ze sobą zrobić. Przyznać trzeba, że bardzo jasnym punktem wakacji zawsze były dla mnie wyjazdy na żagle, co jednak w tym roku mnie ominie, a także możliwość nadrobienia zaległości w czytaniu.

Niedawno znalazłem w Empiku dział "Classics", należący do ogólnej sekcji literatury obcojęzycznej. Są tam, jak sama nazwa podpowiada, klasyki literatury angielskiej i amerykańskiej, a ponieważ każda z tych książek jest wydana na kiepskim papierze i z marnej jakości miękką okładką (za to zawsze z prostą, wymowną ilustracją) oraz w żaden sposób nieobłożona (a do tego jest na te dzieła marny popyt), to każda z nich kosztuje 11,90 zł. Co jakiś czas wpadam do Empiku i szukam czegoś, co mogłoby mnie zainteresować, i kupuję. Kupuję te książki dużo szybciej, niż jestem w stanie je czytać: mam ich już ponad dwadzieścia, a przeczytałem na razie trzy i czwartą mam w drodze, więc mam nadzieję, że nie zostanę tym sławetnym typem człowieka, który ma w biblioteczce mnóstwo książek, ale nie wie, o czym jest którakolwiek z nich.

W każdym razie książka nie zając, nie ucieknie; jeść nie woła, karmić nie trzeba, jak to mawia moja mama. Postoją, aż przyjdzie kolej i na nie. Czytanie tych staroci (z których część była przecież niegdyś naszymi lekturami szkolnymi, na przykład "Robinson Kruzoe", "Hamlet", "Opowieść wigilijna" i w niektórych szkołach "Przygody Tomka Sawyera") sprawia mi przyjemność, która nie wiadomo, skąd się bierze. Część z tych książek czytałem już po polsku, czasem wielokrotnie, i wiem, co się w nich dzieje. Część to dramaty, w których rzecz nie polega na akcji, a spora część to powieści wydane w starym stylu pisarzy tamtych lat - z podsumowaniem wydarzeń rozdziału na samym jego początku, i to nawet bez uprzedzenia, że łornink, spojlerz ehed. Nie mogę też powiedzieć, żebym zajmował się jakąś zaawansowaną analizą literacką; nie mam do tego dostatecznej wiedzy.

Fakt, że pomimo tego coś mi się w tych książkach podoba, może mieć związek ze sposobem, różnym od współczesnego, w jaki zostały napisane. Weźmy dla przykładu powieść przygodową: współczesna powinna być duża, a akcja w niej toczyć się wartko i z polotem. Dzieło Defoe'a z kolei posiada akcję, mniej wartką i mniej z polotem, ale oprócz rozwoju wydarzeń i standardowych opisów, jest rozwój myśli i nastawienia głównego bohatera, więc jest to do pewnego niewielkiego stopnia również powieść psychologiczna (a ja, obok czytania o fajnych zdarzeniach, bardzo lubię np. technikę strumienia świadomości, tylko może nie w takich ilościach, jak u Prousta). Może właśnie fakt, że dostaję w jednej powieści, teoretycznie przygodowej, coś więcej niż samą ciekawą fabułę, czyni z "Robinsona Kruzoe" książkę, do której tyle razy wracałem. Podobnie jest z powieściami Balzaka; niemal w każdej z nich znajduje się realistyczne (w znaczeniu literackim) odwzorowanie wielu poziomów świata. Balzac wykazuje się znajomością przyrody i nauki, psychologii, procesów społecznych, historii, polityki, wiedzy o kulturze. W "Kobiecie trzydziestoletniej" opisał bardzo trafnie (co dla mężczyzny jest trudne) punkt widzenia kobiety w jej powolnym przejściu z młodości do wieku pokwitania, jednocześnie rewolucyjnie podchodząc do postrzegania kobiet już niemłodych (jak na tamte czasy).

Żeby nie mędzić już za długo: dostrzegam tutaj ten sam proces, który nastąpił w nauce i sztuce ogólnie - specjalizację. Dzisiejsze powieści dzielą się na przygodowe, historyczne, psychologiczne, kryminalne, fantastyczne i tak dalej; istnieją też różne kombinacje, ale zawsze wtedy wyraźnie opisane jako takie, np. "Władca Barcelony", powieść historyczno-przygodowa. Defoe czy Balzac pisząc swoje dzieła, mówili, że Robinson będzie bohaterem powieści przygodowej, a "Komedia ludzka" ma być zbiorem dzieł o tematyce społecznej, jednak wplatali tam też dobrze skonstruowane motywy innej natury, bo wiedzieli (spekuluję, oczywiście), że nie da się inaczej. Teraz już się da, gatunek wyspecjalizował się; i ja nie twierdzę wcale, że dało to zły rezultat - "Trylogia" Sienkiewicza, historyczna z elementami fikcji, bardzo mi się podobała, stricte sensacyjne książki Dana Browna - no, przyznajcie się - też bardzo fajnie się czyta. Ale Brown i Sienkiewicz podobają mi się trochę inaczej niż Defoe, Verne i Swift; dopiero czytając tych ostatnich, odczuwam wrażenie ogromu gatunku powieści.

"Bo wszystko, co oryginalne, jest lepsze: dżinsy - dolary - kompakty - powieści też", jak by to powiedział tata Tofika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz