Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


24 stycznia 2011

Konserwatysta antysamobójca

Wyrósł ze mnie konserwatysta. Kupiłem sobie ostatnio Worms Reloaded - podobno reinkarnację starych, dobrych Worms Armageddon, stworzoną w technologii Steam i w ogóle. Znaczy w pudełku dostajemy tylko płytkę CD z instalatorem programu Steam, poprzez który już ściąga się pliki gry osobno dzięki użyciu kodu gry, który też jest w zestawie. Całkiem to fajne, ale ja, prawda, konserwatysta, wolę starą dobrą wersję, w której dostajemy DVD z całą grą i wszystko odbywa się bez żadnych Internetów.

Uruchomiłem toto. Gra się całkiem przyjemnie, bez żadnych durnych 3D, jest nowa grafika starych broni i kilka nowych opcji taktycznych (np. możliwość ustawienia działek strażniczych czy magnesów na metalowe pociski). Bardzo wszystko fajnie, ale ten nieznośny konserwatysta we mnie ciągle mi coś truje. Po pierwsze, drużyna to się powinna składać z ośmiu robaków (jak w starym dobrym WA), a nie z czterech. Po drugie, powinny istnieć treningi na medale i medale z misji (jak w starym dobrym WA), żeby zwiększyć replayability value - diably wiedzą, jak to się tłumaczy na polski, w każdym razie chodzi o to, żeby było więcej ochoty na wrócenie do czegoś, co już się przeszło. Po trzecie, misje powinny czasem być urozmaicone (jak w starym dobrym WA) zamiast polegać albo na rozwaleniu wszystkich, albo na dotarciu do jakiegoś punktu. Po czwarte, powinien istnieć tryb 800x600 (jak w starym dobrym WA), bo teraz po 640x480 jest od razu 1280x768 czy jakoś tak. Jedno pikseloza, a drugie się przycina, i weź się pan zdecyduj. Po piąte, po szóste i po jedenaste; koniec końców konserwatysta we mnie uśmiechnął się dopiero wtedy, kiedy odkryłem, że misje dodatkowe, możliwe do odblokowania, rozgrywają się na... planszach ze starego dobrego WA. :D

A przecież gra w gruncie rzeczy jest świetna - może trochę za prosta dla wyjadaczy Wormsów, ale nie mogła zostać zrobiona tak trudna, jak Armageddon, bo inaczej nie przyjęłaby się na rynku, którego uczestnikami są przecież i nowi gracze. Ten konserwatysta we mnie zaczyna mnie czasami irytować. Świat idzie do przodu, a przecież teoria względności mówi, że jeśli my względem ziemi stoimy nieruchomo, a jakiś obiekt się porusza do przodu, to względem niego my się cofamy. Stąd i słynne "kto stoi w miejscu, ten się cofa".

Swoją drogą, ciekawe, że z punktu widzenia kinematyki taka interpretacja tego powiedzenia wymaga, żebyśmy poruszali się szybciej od świata (bo gdybyśmy szli do przodu, ale wolniej, to nadal względem niego cofalibyśmy się; gdybyśmy zaś biegli z tą samą prędkością, co świat, to względem niego stalibyśmy w miejscu, a stagnacji też nikt nie lubi). Z kolei jeśli poruszamy się szybciej od świata i dopiero wtedy nie stoimy w miejscu, to przecież cały świat - który z definicji nie stoi w miejscu - też musiałby poruszać się szybciej od nas, inaczej względem nas cofałby się albo stał nieruchomo. I tak byśmy się nawzajem napędzali, my i świat. To ciekawe zobrazowanie szaleństwa cywilizacji, no nie?

I na koniec nieco inny akcent. Znalazłem dzisiaj przypadkiem na gronie forum pod nazwą "Samobójstwo", a w nim różne tematy, głównie różnego typu ogłoszenia, że idę się zabić, albo pytania, jak najszybciej zabić się tak, żeby nie bolało. Niekiedy bezrefleksyjne podejście pewnych użytkowników zarówno do cudzej psychiki, jak i samej śmierci, poważnie mną wstrząsnęło. Z przerażeniem obserwowałem też relatywizowanie kwestii moralności samobójstwa i przynależności życia jednostki (teoretycznie życie jest twoje, ale czy wierzysz w Boga, czy nie, i tak wychodzi, że nie jest: jeśli wierzysz - stworzył cię Bóg, jeśli nie wierzysz - życie dali ci rodzice, a ja jeszcze nie słyszałem o uzyskiwaniu własności życia poprzez wieloletnie zasiedzenie). Jeszcze kiedy człowiek pomyśli, że patrzy na te pseudonimy, avatary i wypowiedzi osób, które być może istnieją już tylko w formie konta na gronie, to naprawdę daje to do myślenia. Ludzie, nie zabijajta się, przecież z każdej sytuacji są co najmniej dwa wyjścia (słowami Angouleme z "Wiedźmina": zawsze trzeba albo się wysrać, albo zwolnić wychodek) - a samobójstwo jest tylko jednym z tych co najmniej dwóch wyjść.


PS. Przed kilkoma chwilami usiadłem znowu do pewnego zadania z granic ciągów, nad którym bezskutecznie męczyłem się przez piątek i sobotę i niczego nie wymyśliłem - po czym znalazłem rozwiązanie. Hej, bracia Mateusza, którzy nie wiecie i nie będziecie robić! (Patrz notka pt. "Mylenie pojęć"). Zaprawdę, powiadam wam, obczajcie, że nie ma "nie wiem".

21 stycznia 2011

Oby tak dalej, towarzyszu Matejkowski

Po kilku otrzymanych ocenach mój indeks, w każdym razie na ten semestr, nie wygląda jeszcze wcale najgorzej. Mam dwie czwórki z plusem i cztery piątki, więc kto wie, może będę miał dodatkową motywację do uczenia się tej cholernej historii USA, żeby wyraz szeregu tworzącego ten ciąg ocen o wyrazie dążącym do 5 dążył do jakiejś ładnej wielokrotności pięciu. O piątce z jakiejkolwiek historii w moim wykonaniu możemy zapomnieć, ale też głupio by to wyglądało, gdyby taka dwója czy trója stała z tymi wszystkimi niegodnymi prawdziwego studenta ocenami.

Skoro już mowa o matematyce, niedawno zakupiłem sobie coś od nieco ponadlicealnej matematyki i idzie to jakoś powoli. Wprawdzie w odpowiedziach, wspólnie z Mateuszem, znaleźliśmy już trzy błędy na jednej stronie (a jest to wydanie DWUDZIESTE DZIEWIĄTE, więc można by pomyśleć, że zdążyli już to poprawić), ale ostatecznie taki mały błąd raz na jakiś czas też ładnie sprawdza czujność ucznia. Czasem stosuję tę metodę i w uczeniu, ale rzadko i tylko przy rzeczach prostych, bo to chyba niekoszerne. Nie można, myślę, z tym przesadzać, inaczej uczeń wpadnie w paranoję i będzie za każdym razem doszukiwał się w moim stwierdzeniu jakichś ukrytych pułapek zamiast skupiać się na ideji, jaką niesie ze sobą dany temat.

No cóż, here endeth the entry. Jak to powiedziałem ostatnio Kubie: "Nie mam czasu na gry, muszę skończyć Lionhearta". Nie mam ostatnio czasu na zadania z matmy, muszę spać. A spanie kończy się, oczywiście, robieniem zadań, albo oglądaniem "Świata według Kiepskich" na ipli, co ostatnio robię dość intensywnie. Debilny czy nie, ten serial naprawdę momentami daje kopa w mózg i każe przez moment się zastanowić, a to w serialoróbstwie rzadki przypadek.


PS. Wiem, jak się pisze "idea". Ale dla mnie to jest "ideja", bo śmiesznie brzmi.

18 stycznia 2011

Mylenie pojęć

Panie, ile mnie tu nie było. Można by stwierdzić, że skoro nie piszę, znaczy nie patrzę i nie widzę i nie myślę. To drugie nawet się zgadza, ale głównie z powodu okularów, które coraz mniej odpowiadają mojej obecnej wadzie wzroku, której to pierwsza pochodna ma zdecydowanie dodatnie wartości. Znaczy się ślepnę coraz bardziej.

Istnieją też dobre wiadomości. Niemiecki ostatnio miewam tak często, że aż nie nadążam z nieuczeniem się tych wszystkich nowości nie tak do końca dla mnie nowych. Właśnie napisałem test końcowy i spodziewam się, że go zaliczę. Z filozofii dostałem 4+, co mnie zaskoczyło - to znaczy wiedziałem, że ani nie będzie piątki, ani nie zawalę, ale spodziewałem się raczej czegoś w granicach od 3+ do 4. Miła niespodzianka. Zdrowie mi dopisuje, tylko nie potrafię już pić herbaty z czterech torebek na litr wody - ale może to i lepiej, dzięki temu oszczędzę kilka torebek.

Ludzie, nie mieszajmy pojęć. W matematyce to szczególnie ważne, ale poza nią także. Pojęcia usprawiedliwienia i wyjaśnienia, na przykład, to dwie dość odmienne rzeczy. Jeślibyście kiedyś mieli ze mną korepetycje z matmy (Anetka, na przykład, może pominąć kilka następnych zdań), dowiedzielibyście się, że nie ma co w ich trakcie mówić "Nie wiem", bo odpowiedzią będzie zawsze "Nie ma - nie wiem" i dalsze drążenie tematu. To taki skrót myślowy: nie chodzi o to, że jestem jakimś tam natywistą twierdzącym, że człowiek wszystko już wie i musi tylko sobie przypomnieć, nie uważam też, że ludzie powinni wszystko łapać od razu i nie ma "nie wiem". Chodzi mi o to, że "nie wiem" jest jedynie wyjaśnieniem tego, że nie umiemy czegoś rozwiązać czy dostrzec pewnego związku, natomiast w dużej liczbie przypadków zdarza się, że osoba wypowiadająca to stwierdzenie traktuje to też jako usprawiedliwienie i zwolnienie od wszelkiego dążenia do wiedzenia. Krótko mówiąc - nie wiem, bo nie wiem, więc mi powiedz i zrób to za mnie. A takiego, dziadu leniwy! Ja jestem od podawania podstawy teoretycznej, jeśli zaś są dalsze problemy - a to się przecież zdarza, wszak nie jestem cudownym pedagogiem - mogę co najwyżej dawać mniej lub bardziej nakierowujące podpowiedzi. Jeśli okaże się, że jestem już zmuszony podać komuś prawidłową odpowiedź, to uznaję to za osobistą pedagogiczną porażkę. A nie zdarza się to zbyt często.

Każdy ma w końcu neuronki i wcześniej czy później jest w stanie zrozumieć każde powiązanie występujące w prostej bądź co bądź matematyce do poziomu liceum włącznie. Nie rozumiałem do niedawna indukcji matematycznej i wobec tego nie zajmowałem się nią, ale w końcu stwierdziłem, że dość tego. I myślę, że teraz mógłbym nawet jej uczyć. Tak, bracia Mateusza, to o was między innymi ta notka - w zadaniach z Kangura można jak najbardziej "nie wiedzieć", ale nie można "nie wiedzieć, zatem nie robić".