Jestem człowiekiem dość nerwowym. Nie chodzi o to, że łatwo tracę panowanie nad sobą - z natury wprawdzie podchodzę do wszystkiego dość bezpośrednio i miewam silne uczucia związane ze wszystkim, co ma na mnie wpływ, ale to nie są takie emocje, których nie byłbym w stanie opanować. Nie, rzecz w tym, że jestem ogólnie nerwowy - mniej lub bardziej napięty przez cały czas, co objawia się między innymi tym, że nagminnie zaciskam zęby i pocieram nimi o siebie. Przez to ciągle je osłabiam i pewnie wkrótce będę musiał wymienić je na złote, choć to może być trochę kosztowne. Ale to już inna sprawa.
Od zawsze też lubię gumę do żucia - nie jakoś pasjami, niespecjalnie też lubię sam sztucznomiętowy smak czy tę glutokonsystencję, ale jakoś lubię ją żuć. Kiedy ostatnio uświadomiłem sobie moje bezwiedne zgrzytanie zębami, odkryłem, że żucie gumy przeciwdziała temu, można by powiedzieć, tikowi nerwowemu: zęby zajęte są bezskutecznymi próbami zmiażdżenia miękkiej gumy i tarcie ustaje, zastąpione przez przeżuwanie - niekończące się, ale dzięki miękkości gumy nieszkodliwe dla stabilności uzębienia. Właśnie dlatego lubię ją żuć - nie dla smaku, tylko dlatego, że dzięki temu nie robię czegoś jeszcze gorszego, "zajmując" czymś swoją dolną szczękę, żeby "nie myślała" o stresowaniu się i zaciskaniu zębów lub ich tarciu o siebie.
Zanim odkryłem ten mój nieświadomy "odruch zębowy", wydawało mi się, że wszystkie korepetycje z matematyki, których udzielam, wziąłem na siebie z dwóch konkretnych powodów. Po pierwsze, od zawsze lubiłem matematykę i uczenie jej kogoś pozwala mnie samemu na jeszcze dogłębniejsze jej pojęcie, a po drugie - dobrze by było coś zarobić. Jedno i drugie jest prawdą. Wiele zadań, nawet takich z konkursów dla podstawówki, pozwoliło mi odkryć więcej zależności matematycznych, niż kiedykolwiek sprawiła to edukacja państwowa, no i zarabiam jakieś tam pieniądze i mogę w pewnym stopniu uniezależnić się finansowo od rodziców. Tak naprawdę jednak nie jestem ani nauczycielem z powołania, ani urodzonym kapitalistą: to pierwsze nie, bo nie lubię i nie umiem uczyć ludzi, którzy ze mną nie współpracują, a to drugie nie, bo jestem trochę zbyt miły i bezinteresowny, żeby zbić fortunę. Korepetycje sprawiają mi przyjemność - lubię zwłaszcza błysk zrozumienia w oczach ludzi - ale zapewne nie aż taką, żeby zapychać sobie nimi prawie cały wolny czas, nie wyłączając nawet soboty.
Wydaje mi się, że prawdziwym powodem, dla którego z własnego wyboru mam tyle korepetycji, nie jest potrzeba nauczenia kogoś, co to jest wielomian, ani chęć zarobienia na puzzle i herbatę. Tak naprawdę przyczyna jest tutaj taka sama, jak ta, dla której lubię żuć gumę pomimo tego, że nie lubię szczególnie ani jej smaku, ani konsystencji - muszę się czymś zająć. Gdybym nie spędzał czasu na korepetycjach, miałbym go dla siebie za dużo, a kiedy tak jest, zaczynam przypominać sobie o aktualnych problemach, o niepowodzeniach z przeszłości i niepewności przyszłości, o konieczności utrzymania kontaktu z kilkoma ludźmi, z którymi być w kontakcie wcale nie mam ochoty, i tak dalej. Większość ludzi potrafi jakoś na chwilę odciąć się od tego wszystkiego, ale ja nie; gdy tylko nie mam niczego do roboty, zaczynam o tym wszystkim myśleć i ścieram się ze sobą jak te moje zęby, zużywając się psychicznie. Dlatego wymyśliłem sobie te korepetycje, które zajmują mi czas, kiedy na nich jestem oraz kiedy przygotowuję różne materiały i zadania w domu. Matma jest w makroskali tym, czym guma do żucia w mikroskali - czymś, co wypełnia czas i powstrzymuje mnie przed bezwiednym robieniem czegoś bardziej szkodliwego. Dzięki gumie przynajmniej przez jakiś czas nie wypadną mi zęby, a dzięki korkom jestem w stanie utrzymać wszystkie klepki w makówie na mniej więcej jednym miejscu. To taki rodzaj matmy do żucia.
Nie wygląda to nawet w połowie tak różowo, jak najbardziej marna owocowa guma do żucia. A ja nawet nie lubię owocowej. Cóż, na pocieszenie mogę zawsze sobie powiedzieć, że może dzięki tym wszystkim korepetycjom odłożę dość, by - kiedy w końcu zajdzie taka potrzeba - sprawić sobie ten komplet złotych zębów...
Autoreklama
OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"
24 kwietnia 2012
8 kwietnia 2012
Głosy ze zmywarki
Jak ja nie cierpię, kiedy ktoś myśli cały czas schematami.
A nie, chwila, to miało być później. Wygląda na to, że moja niedawno wyhodowana (i zapewne czasowa) nienawiść do stosowania schematów nie pozwoliła mi skorzystać z szablonu artykułu: wstęp, rozwinięcie, zakończenie. No to zacznijmy od początku.
Jak ja nie cierpię, kiedy ktoś próbuje mnie niańczyć.
Właśnie od tego miałem zacząć. Czasy, kiedy miałem jedenaście lat, minęły, co smutne (a teraz to właściwie jedenastolatki są i tak nadspodziewanie samodzielne - może nawet trochę za bardzo, bo świat chyba nie zrobił się dużo bardziej bezpieczny od końca XX wieku). Właściwie to czasy, kiedy miałem jedenaście lat, niedawno minęły już dwa razy...
Pomimo to prawie cały czas ktoś próbuje mnie w czymś wyręczać albo od czegoś ratować. Najprostszy przykład mam w domu: Kiedy wkładam do zmywarki coś do mycia, to jeśli w zmywarce są czyste naczynia, mama ZAWSZE powie mi "Łukasz, nie wkładaj, tam są czyste". Tak, jakby zmywarka po zakończeniu pracy włączała laserowy czujnik, który alarmuje moją mamę, gdy tylko zbliżam się do tego ustrojstwa. Do jasnej cholery... Czy ja nie mam oczu albo rąk, że nie mogę wyjąć na próbę jednego talerza i samemu sprawdzić, czy nie jest czysty? Kończy się to tym, że po powtórzeniu eksperymentu n-krotnie przestaję mieć impuls do sprawdzenia czystości naczyń, bo przecież zawsze gdzieś tam pojawiał się tajemniczy głos - może nawet był to głos samej zmywarki? - informujący mnie o ich stanie. Przez to oduczam się myśleć, a kiedy ten smutny proces dobiega końca, jest tak: "Słyszę głos - czyste, nie słyszę - można wkładać talerz." Zaczynam myśleć schematami.
Jak ja nie cierpię ludzi myślących cały czas schematami.
Właśnie, teraz mogę wrócić do mojego inmediasresu. Myślenie schematami jest w porządku do momentu, kiedy schemat wypiera podstawę, na której został zbudowany, albo kiedy w ogóle nigdy nie było żadnej podstawy. Wtedy już nie da się zbudować innego schematu na potrzeby okoliczności; na przykład ja nie mam talentu rysownika i kreślę moje oka na jedno kopytko, wszystkie takie same - no i nie potrafię narysować niczego innego, bo nie mam żadnych podstaw, dlatego wszelkie inne elementy potrzebne mi do danego obrazka przeważnie ściągam z Sieci. Nie umiem też specjalnie kreatywnie gotować, więc stosuję gotowe przepisy albo łączę ze sobą te podstawowe składniki, które znam i wiem, czy do siebie pasują. Ale jeden z ludzi, których uczę, używa takiej metody, posuniętej do granic absurdu, w zadaniach z matematyki - a to już jest dziedzina, w której nie można cały czas robić wszystkiego na jedno kopyto. W szkole, w której był poprzednio, uczono go tylko w ten sposób, więc zapamiętał między innymi "jak jest moduł, to albo plus, albo minus". Brzmi podobnie do tego, czego i nas uczono, prawda? Ale większość z nas wie, ile wynosi wartość bezwzględna z 6, a to dlatego, że rozumiemy podstawy, czyli co to w ogóle jest wartość bezwzględna. A Pan Schemacik zna tylko tę ludową mądrość "jak moduł, to plus albo minus", więc teraz, kiedy pytam go, ile wynosi|6| , to dowiaduję się, że to jest 6 lub -6 ... Szlag mnie trafia za każdym razem, kiedy do każdego zadania muszę wyjaśniać mu praprzyczynę wszechmodułów, bo wszystko to jest tak oczywiste i proste, kiedy rozumie się, co te dwie pionowe kreski oznaczają, i tak nieprawdopodobnie męczące i nieprzyjemne, kiedy się tego nie rozumie. Schematy same w sobie nie są złe, tak jak i cukier sam w sobie nie jest szkodliwy - ale nie istnieje dietetyk, który polecałby odżywianie się samym cukrem. Parszywe myślenie wąskotorowe włazi wszędzie, zastępując podstawy pozwalające zrozumieć, skąd coś się wzięło, a potem Sz. P. Najednokopyto w nowej, lepszej szkole ma płot w dzienniku, bo dostaje zadania, których schematów nie miał zapisanych na twardym dysku. Świetnie potrafi usunąć niewymierność z mianownika, ale jeśli spytać go, z czego się korzysta przy tej czynności, to ze szczerym, lekko poirytowanym zdziwieniem stwierdzi: "Nie wiem, skąd mam wiedzieć?!". Przy takich okazjach już prawie słyszę "Łuuukasz, czyyyste sąąą..."
Myślenie schematami wynika bezpośrednio z niańczenia człowieka, czy to dziecka, czy starszego. Szablony niewątpliwie przydają się - na przykład w szachach otwarcie i końcówkę gra się według pewnych schematów, a i w partii środkowej istnieją pewne, jak to mówią komentatorzy, "stałe fragmenty gry": związanie, ofiara, widły, atak z odsłony, ruch wyczekujący i inne - ale żeby wiedzieć, kiedy je wykorzystać, trzeba wiedzieć, do czego służą i przede wszystkim na jakiej podstawie ktoś kiedyś stwierdził, że coś takiego jest dobrym pomysłem. Bezrefleksyjne schematy można zostawić tam, gdzie faktycznie można ich bezpiecznie używać - może w gotowaniu, może w interpretacji poezji, ale nie w takich dziedzinach, w których możliwych schematów jest więcej niż atomów we Wszechświecie. W przeciwnym razie głosy ze zmywarki będą prześladować człowieka jeszcze długo.
A nie, chwila, to miało być później. Wygląda na to, że moja niedawno wyhodowana (i zapewne czasowa) nienawiść do stosowania schematów nie pozwoliła mi skorzystać z szablonu artykułu: wstęp, rozwinięcie, zakończenie. No to zacznijmy od początku.
Jak ja nie cierpię, kiedy ktoś próbuje mnie niańczyć.
Właśnie od tego miałem zacząć. Czasy, kiedy miałem jedenaście lat, minęły, co smutne (a teraz to właściwie jedenastolatki są i tak nadspodziewanie samodzielne - może nawet trochę za bardzo, bo świat chyba nie zrobił się dużo bardziej bezpieczny od końca XX wieku). Właściwie to czasy, kiedy miałem jedenaście lat, niedawno minęły już dwa razy...
Pomimo to prawie cały czas ktoś próbuje mnie w czymś wyręczać albo od czegoś ratować. Najprostszy przykład mam w domu: Kiedy wkładam do zmywarki coś do mycia, to jeśli w zmywarce są czyste naczynia, mama ZAWSZE powie mi "Łukasz, nie wkładaj, tam są czyste". Tak, jakby zmywarka po zakończeniu pracy włączała laserowy czujnik, który alarmuje moją mamę, gdy tylko zbliżam się do tego ustrojstwa. Do jasnej cholery... Czy ja nie mam oczu albo rąk, że nie mogę wyjąć na próbę jednego talerza i samemu sprawdzić, czy nie jest czysty? Kończy się to tym, że po powtórzeniu eksperymentu n-krotnie przestaję mieć impuls do sprawdzenia czystości naczyń, bo przecież zawsze gdzieś tam pojawiał się tajemniczy głos - może nawet był to głos samej zmywarki? - informujący mnie o ich stanie. Przez to oduczam się myśleć, a kiedy ten smutny proces dobiega końca, jest tak: "Słyszę głos - czyste, nie słyszę - można wkładać talerz." Zaczynam myśleć schematami.
Jak ja nie cierpię ludzi myślących cały czas schematami.
Właśnie, teraz mogę wrócić do mojego inmediasresu. Myślenie schematami jest w porządku do momentu, kiedy schemat wypiera podstawę, na której został zbudowany, albo kiedy w ogóle nigdy nie było żadnej podstawy. Wtedy już nie da się zbudować innego schematu na potrzeby okoliczności; na przykład ja nie mam talentu rysownika i kreślę moje oka na jedno kopytko, wszystkie takie same - no i nie potrafię narysować niczego innego, bo nie mam żadnych podstaw, dlatego wszelkie inne elementy potrzebne mi do danego obrazka przeważnie ściągam z Sieci. Nie umiem też specjalnie kreatywnie gotować, więc stosuję gotowe przepisy albo łączę ze sobą te podstawowe składniki, które znam i wiem, czy do siebie pasują. Ale jeden z ludzi, których uczę, używa takiej metody, posuniętej do granic absurdu, w zadaniach z matematyki - a to już jest dziedzina, w której nie można cały czas robić wszystkiego na jedno kopyto. W szkole, w której był poprzednio, uczono go tylko w ten sposób, więc zapamiętał między innymi "jak jest moduł, to albo plus, albo minus". Brzmi podobnie do tego, czego i nas uczono, prawda? Ale większość z nas wie, ile wynosi wartość bezwzględna z 6, a to dlatego, że rozumiemy podstawy, czyli co to w ogóle jest wartość bezwzględna. A Pan Schemacik zna tylko tę ludową mądrość "jak moduł, to plus albo minus", więc teraz, kiedy pytam go, ile wynosi
Myślenie schematami wynika bezpośrednio z niańczenia człowieka, czy to dziecka, czy starszego. Szablony niewątpliwie przydają się - na przykład w szachach otwarcie i końcówkę gra się według pewnych schematów, a i w partii środkowej istnieją pewne, jak to mówią komentatorzy, "stałe fragmenty gry": związanie, ofiara, widły, atak z odsłony, ruch wyczekujący i inne - ale żeby wiedzieć, kiedy je wykorzystać, trzeba wiedzieć, do czego służą i przede wszystkim na jakiej podstawie ktoś kiedyś stwierdził, że coś takiego jest dobrym pomysłem. Bezrefleksyjne schematy można zostawić tam, gdzie faktycznie można ich bezpiecznie używać - może w gotowaniu, może w interpretacji poezji, ale nie w takich dziedzinach, w których możliwych schematów jest więcej niż atomów we Wszechświecie. W przeciwnym razie głosy ze zmywarki będą prześladować człowieka jeszcze długo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)