Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


20 kwietnia 2011

Blinda i Linda - Nie będę wkuwał HEL-u na balkonie, nie będę wkuwał nawet w snach

Napisałem kolokwium, tzw. midterm (kolokwium śródsemestralne) z historii języka angielskiego (HEL-u). Oczywiście nie uczyłem się do niego - nadal uważam, że wkuwanie staroangielskich słówek jest bez sensu, więc ich nie wkuwałem. Co ciekawe, ten sprawdzian okazał się takim "metamidtermem" - midtermem o treści związanej z midtermem. Rzecz jasna, w tym przypadku metaforycznie.

Dostałem do analizy zdanie "Gif se blinda blindan læt, hie feallath begen on anne pytt", czyli "Jeśli ślepiec prowadzi ślepca, obaj wpadną do rowu". Biblijna mądrość, prawda, więc i od razu mnie skłoniło do szukania analogii. Analogię znalazłem, a wygląda ona tak: Dwie godziny przed kolokwium usiadłem na chwilę z Lindą, żeby pooglądać sobie różne zdania i zmyślne aspekty gramatyki anglosaskiej. Śmiem twierdzić, że miałem od niej mniejsze pojęcie o staroangielskim, bo ona, według własnej relacji, "cały wczorajszy dzień udawała, że się uczy", co też jest jakąś formą uczenia się. Można więc powiedzieć, że w kwestii przygotowania do sprawdzianu byłem ślepcem, blinda. Ona Linda, prowadzi, ja blinda, prowadzony, i w końcu oboje wpadliśmy do jednego pytt - dostaliśmy grupę A. Ale pytt czy nie pytt, osobiście jakoś sobie poradziłem i myślę, że Linda też - i że oboje zaliczymy. Nawet ślepej kurze, że tak powiem, trafi się czasem ziarno.

14 kwietnia 2011

Anglofońskie dodawanie

Nigdy nie przypuszczałem, że korepetycje, których się podjąłem, będą miały tyle wspólnego z archeologią. Chodzi o to, że taki archeolog, jak się do czegoś dokopie, to nie wie, skąd to się tam wzięło, i kopie dalej, żeby się dowiedzieć. (To zapewne dość uproszczony model tej szlachetnej nauki). A ja... A ja, kiedy tylko dokopię się do czegoś, czego ten mój nieszczęsny uczeń nie wie, to niekiedy muszę kopać głębiej i poznać kolejną taką rzecz, jeszcze bardziej podstawową. Na przykład, kiedy okazało się, że nie umie podawać po angielsku godziny, to zaraz zgadało się, że tak samo nie zna liczebników porządkowych, a chwilę później - stopniowania przymiotników (tu prawie spadłem z krzesła). Zastanawiam się, jak w dzisiejszym świecie można tego nie umieć - nie dlatego, że każdy powinien, tylko dlatego, że trzeba mieć wyjątkowo dobre zatyczki do uszu i opaskę na oczy, żeby móc kompletnie ignorować wszechobecne małe angielskie "zwroty", które są tak samo na porządku dziennym, jak matematyczne dodawanie.

A właśnie, liczebniki porządkowe - te wszystkie "pierwszy", "drugi", "trzy miliony tysiąc pięćset osiemdziesiąty drugi" - to dopiero ubaw. Na WF-ie spotkałem pewną osobę, która opowiedziała mi, że na lingwistyce stosowanej ma przedmiot o nazwie "polszczyzna użytkowa". Dla mnie to bardzo ciekawa rzecz, więc zapytałem, co teraz na tym robią i dowiedziałem się, że odmianę liczebników. I teraz już nie wiem, czy w liczebnikach porządkowych odmienia się tylko rząd dziesiątek i jedności, czy może wszystko naraz. To i tak nieważne - w zasadzie chodzi mi o to, że coraz bardziej zaczynam rozumieć punkt widzenia profesora Rubacha z naszego wydziału, który plwa pogardliwie na odgórne ustalenia Rady Języka Polskiego i twierdzi, że język powinien iść z duchem czasu. Zasadniczo im dłużej o tym myślę, tym bardziej się z tym zgadzam, ale na realizację ostatecznego marzenia prof. Rubacha - zlikwidowania różnicy w zapisie identycznie brzmiących "ch" i "h", "rz" i "ż" oraz "ó" i "u" - nie zgodziłbym się nigdy. Skoro wyznacznikiem kultury i wyrafinowania może być to, że człowiek obyty po skończeniu jedzenia układa widelec brzuszkiem do dołu równolegle na lewo od noża na talerzu w pozycji godziny 4:30, to równie dobrze takim wyznacznikiem może być to, że człowiek obyty umie prawidłowo napisać słowo "rzeżucha".

12 kwietnia 2011

Życie nie jest nowelą

Właśnie nie jest, ponieważ w noweli ciągle coś się dzieje, a u mnie nie dzieje się nic. To oraz moje lenistwo były głównymi powodami tego, że od dwóch miesięcy niczego nie napisałem. Wprawdzie nadal niewiele się wydarzyło - najwyraźniej moje życie jest strasznie nudne, choć ja tak nie uważam - ale napisać co trzeba, inaczej zapomnę, jak wyglądają zdania złożone.

Po raz drugi nie zaliczyłem historii USA - to było 28 lutego - po czym wczoraj zaliczyłem ją na poprawce ustnej. Dostałem pytanie o stosunki białych z Indianami; kojarzyłem parę powiązanych z tym wojen, ale uczyłem się poprzedniego wieczoru i w nocy, a ponieważ doszedłem tylko do wojny secesyjnej, większość lepszych akcji z Indianami jeszcze na mnie czekała. I zdaje się, że jeszcze poczeka. Niewiele powiedziałem, ale prawdopodobnie ta moja dwója źle wyglądała przy wszystkich tych czwórkach i piątkach w indeksie. Poza tym prof. Skurowski, zdaje się, miał mnie już dosyć. Najwidoczniej czasami to dobrze, jak ktoś ma cię dość, ale jednak do dziś czuję się paskudnie, że dostałem to zaliczenie tak na krzywy ryj.

Trzeba powiedzieć, że przynajmniej jestem osobą konsekwentną, postępową i systematyczną. Konsekwentną, ponieważ konsekwentnie odkładałem naukę tej strasznej historii do wieczora ostatniego dnia przed egzaminem. Postępową, ponieważ za każdym razem zaczynałem się uczyć trochę wcześniej niż poprzednio. Systematyczną, ponieważ do pierwszego terminu naukę zacząłem o 23:00, do poprawki - o 22:30, a do poprawki ustnej - o 22:00. Myślę, że gdybym podchodził do zaliczenia jeszcze co najmniej 44 razy, to doszedłbym do tego cudownego stanu, w którym człowiek zaczyna się uczyć przynajmniej dwa dni przed egzaminem.

Przedmiot, na który cieszyłem się na początku semestru - historia języka angielskiego - okazał się bezsensowną wkuwaniną zaimków, końcówek, określników, a przede wszystkim staroangielskich słówek, które, nie wiedzieć czemu, mamy znać na pamięć zamiast móc sprawdzać w słowniku. Nie wiem, jest sens wkuwania na pamięć słówek ze staroangielskiego, skoro staroangielski jest, powiedzmy, niezbyt żywym językiem. Można w ten sam sposób zastanawiać się, po co komuś znajomość czegoś takiego, jak wielomian albo funkcja cyklometryczna, ale przynajmniej dzięki takiej funkcji cyklometrycznej można się nauczyć odrobiny myślenia i kojarzenia faktów - natomiast korzyści z pamięciówki słówek staroangielskiego, jeśli jakiekolwiek istnieją, to pozostają dla mnie tajemnicą.