Właśnie nie jest, ponieważ w noweli ciągle coś się dzieje, a u mnie nie dzieje się nic. To oraz moje lenistwo były głównymi powodami tego, że od dwóch miesięcy niczego nie napisałem. Wprawdzie nadal niewiele się wydarzyło - najwyraźniej moje życie jest strasznie nudne, choć ja tak nie uważam - ale napisać co trzeba, inaczej zapomnę, jak wyglądają zdania złożone.
Po raz drugi nie zaliczyłem historii USA - to było 28 lutego - po czym wczoraj zaliczyłem ją na poprawce ustnej. Dostałem pytanie o stosunki białych z Indianami; kojarzyłem parę powiązanych z tym wojen, ale uczyłem się poprzedniego wieczoru i w nocy, a ponieważ doszedłem tylko do wojny secesyjnej, większość lepszych akcji z Indianami jeszcze na mnie czekała. I zdaje się, że jeszcze poczeka. Niewiele powiedziałem, ale prawdopodobnie ta moja dwója źle wyglądała przy wszystkich tych czwórkach i piątkach w indeksie. Poza tym prof. Skurowski, zdaje się, miał mnie już dosyć. Najwidoczniej czasami to dobrze, jak ktoś ma cię dość, ale jednak do dziś czuję się paskudnie, że dostałem to zaliczenie tak na krzywy ryj.
Trzeba powiedzieć, że przynajmniej jestem osobą konsekwentną, postępową i systematyczną. Konsekwentną, ponieważ konsekwentnie odkładałem naukę tej strasznej historii do wieczora ostatniego dnia przed egzaminem. Postępową, ponieważ za każdym razem zaczynałem się uczyć trochę wcześniej niż poprzednio. Systematyczną, ponieważ do pierwszego terminu naukę zacząłem o 23:00, do poprawki - o 22:30, a do poprawki ustnej - o 22:00. Myślę, że gdybym podchodził do zaliczenia jeszcze co najmniej 44 razy, to doszedłbym do tego cudownego stanu, w którym człowiek zaczyna się uczyć przynajmniej
dwa dni przed egzaminem.
Przedmiot, na który cieszyłem się na początku semestru - historia języka angielskiego - okazał się bezsensowną wkuwaniną zaimków, końcówek, określników, a przede wszystkim staroangielskich słówek, które, nie wiedzieć czemu, mamy znać na pamięć zamiast móc sprawdzać w słowniku. Nie wiem, jest sens wkuwania na pamięć słówek ze staroangielskiego, skoro staroangielski jest, powiedzmy, niezbyt żywym językiem. Można w ten sam sposób zastanawiać się, po co komuś znajomość czegoś takiego, jak wielomian albo funkcja cyklometryczna, ale przynajmniej dzięki takiej funkcji cyklometrycznej można się nauczyć odrobiny myślenia i kojarzenia faktów - natomiast korzyści z pamięciówki słówek staroangielskiego, jeśli jakiekolwiek istnieją, to pozostają dla mnie tajemnicą.