Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


23 stycznia 2012

Przeczucie nadchodzącej ogłady

Miesiąc zaświtał znów na niebie, a Matejkowski znów pisze notkę. Raz na miesiąc, to trochę jakbym był wilkołakiem albo... no, nieważne. W moim przypadku jamnikołakiem.

Zima zaskoczyła zimę. Kalendarzowa zima trwała sobie spokojnie, niekiedy leniwie skrapiając ziemski ten padół odrobiną deszczu, a przede wszystkim usypiając nas niskim ciśnieniem i średnią temperaturą w zakresie islandzkiego lata, gdy nagle wyskoczyła zima atmosferyczna i jak rąbnęła nawałem fraktalnych kawałków lodu, tak zima kalendarzowa nie otrząsnęła się do teraz. Ja jednak to uczyniłem i postanowiłem nadążyć za zmianami pogodowymi, i skoro zaczął padać śnieg, to pora też, żeby i tu się pojawił w szacie graficznej.

Miałem czas na zrobienie nowego logo również dlatego, że jestem chory. Moje oficjalne stanowisko jest takie, że nigdy nie choruję i jestem odporny na wszelkie czynniki atmosferyczne, ale jednak przez kilka następnych dni z prywatnych przyczyn muszę siedzieć w domu i dwie trzecie dnia spędzać w łóżku. Dobrze wobec tego, że kupiłem sobie kilka książek Pratchetta; nagle posiadam teraz tyle czasu na czytanie, że mam dziwne przeczucie nadchodzącej ogłady.

Zdaje się, że świat zrobił sobie samospełniającą się przepowiednię i poczekał z kryzysem w Unii, debatami nad ACTA i światową premierą "Raju utraconego" właśnie do 2012 roku, tak, żebyśmy nawet nie zdążyli rozpakować prezentów gwiazdkowych, zanim 21 grudnia jakiś meteor, przerażony tym, co dzieje się w Polsce i na świecie, rąbnie w nas z impetem. Drań. W związku z tym w moim nowym obrazku tytułowym są też krwiożercze złe oka z planety ok, może trochę przypominające katastroficzne wizje z "Wojny światów". Lepiej powiedzieć, że się tym inspirowałem, bo jak przyjmą ACTA, to mi ten cały dziennik zamkną razem z autorem.

---
PS. Istnieje pewna inna książka, którą miałem przeczytać, ale zawiesiłem to na czas nieokreślony. Mowa o angielskim tłumaczeniu "Baśni z tysiąca i jednej nocy", przekładzie Sir Richarda Burtona. Jest to wierne tłumaczenie z arabskiego - tak wierne, styl tak okrutnie skonwencjonalizowany, że nie można przezeń przebrnąć. Wszędzie jest pełno typowo arabskich, iście biblijnych powtórzeń; nie istnieje tam pojęcie wydarzenia już zrelacjonowanego, do którego podobnego nie warto już opisywać tymi samymi słowami. Nawet "Iliada", pomimo że uczniowie gimnazjum klną na nią niemiłosiernie, była ciekawsza, bo tam oprócz opisów była akcja. Tutaj praktycznie nic się nie dzieje, jak np. w opowieści o muzułmaninie, który miał sześć dziewczyn w haremie - żółtą i czarną, chudą i grubą, blondynkę i brunetkę. W takich właśnie parach każdej kazał objechać tę drugą za jej charakterystyczną cechę, cytując przy tym Koran (to się nazywa luźna intepretacja świętych pism - rzecz nam chyba znana). Kiedy już to zrobiły, stwierdził, że kocha je wszystkie; następnie sprzedał je ważniejszemu radży, a potem zmienił zdanie i odkupił z powrotem. Koniec. Obawiam się, że nie zrozumiałem przesłania tej opowieści i gdybym był Szachrijarem, to prawdopodobnie uciąłbym Szecherezadzie makówę za opowiadanie takich głupot.

No i są jeszcze opowieści, po przeczytaniu których człowiek zaczyna intensywnie zastanawiać się w sposób, który naukowcy po wielu latach badań określili jako "CO JA PACZE". Za przykład niech posłuży historia, w której pewien człowiek odwiedził jakiegoś nauczyciela, po czym po rozmowie stwierdził, że, ku jego zdziwieniu, jest on osobą mądrą - a do tej pory myślał, że nauczyciele nigdy tacy nie są. Następnie po kilku godzinach przemyśleń tenże nauczyciel obciął sobie jądra, argumentując to tak: "Widzę, że wszechmocny Allach dał przyczynę istnienia głowie, dłoniom, nogom, członkowi, ale dla tych dwóch kul zastosowania nie widzę."

Pomijając już warstwę merytoryczną, to zdaje się, że wydawca coś pokitrał w tekście i o ile w normalnych wersjach każda opowieść zawiera wstęp do następnej - tak, żeby sułtan każdej nocy kończył słuchanie na cliffhangerze - tak tutaj jedna nie ma nic wspólnego z następną i nawet sama główna opowieść - historia Szecherezady i Szachrijara, ta najbardziej zewnętrzna szkatułka kompozycji szkatułkowej - kończy się na Szachrijarze stwierdzającym, że nie ma i nie będzie na świecie porządnych kobiet. O Szecherezadzie ani słowa, a potem jest od razu przejście do "Know then, O my Lord...".

Why, thank you. These were probably the times when people bought so few books that nothing short of referring to your reader as 'O my Lord' could get you those royalties.

W każdym razie nie polecam czytania tego, chyba że wypróbowaliście już wszystkie proszki nasenne na rynku i uodporniliście się na wszystko. Ale ponieważ wydanie jest w marnej miękkiej okładce, zasypianie może skończyć się zniszczeniem egzemplarza. Jak za niecałe dwanaście złotych, to nawet nie szkoda.

2 komentarze:

  1. Zbyt wiele jest książek nasennych na rynku. dlaczego w zasadzie nikt nie stosuje np. podręczników medycznych do terapii bezsenności?

    No i Szecherezadę pewnie jednak ukatrupion za te dyrdymały, skoro nie pojawiła się na końcu książki.

    ~AS

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie jakiś promyk hmm... niech będzie, że Jutrzenki zawitał na sesyjnym nieboskłonie! :)

    A co do książek nasennych - polecam lekturę dwóch podręczników prof. Zięby o polskiej polityce zagranicznej, 1945-89 i po 1989 - niezawodne. Efekt natychmiastowy przy lekturze w łóżku, poza nim działa nieco wolniej ;D

    OdpowiedzUsuń