Tak więc wróciłem z pielgrzymki bogatszy (materialnie) o mały różaniec, zieloną chustę i patyczek z do puszczania baniek z pojemnikiem w kształcie miecza świetlnego. Żółtego, z serduszkami, jupi! Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby coś takiego kupować dla ludzi spełniających jakieś funkcje w grupie (ja ciągnąłem sznurek odgradzający grupę od strony jezdni, ho ho! funkcja iście prominentna), ale widać tak miało być.
Tak, jak za pierwszym razem, chciałem iść i iść całe jedenaście dni bez przerw na podjeżdżanie autokarem do następnego przystanku - i to się udało - ale wyznaczyłem sobie na ten okres dodatkowy cel: nauczenie się "Dezyderaty", czyli tekstu na temat tego, co pożądane w życiu (to z łaciny by było). To chyba też mi się udało, a w każdym razie jestem w stanie wypowiedzieć ją od początku do końca. Tekstu jako takiego na jedenaście dni było niewiele (cóż, powiedzmy: na dziewięć - bo na pomysł wpadłem dopiero drugiego dnia późnym popołudniem), ale tutaj nie chodziło właściwie o samo wykucie się tego jak inwokacji "Pana Tadeusza".
Żeby wyjaśnić to wam i uporządkować sobie samemu, zrobię analogię. Analogia to jest takie coś, jak okrągły zegarek analogowy - że mówi się inaczej, ale na okrągło o tym samym.
Wielu ludzi pyta mnie, dlaczego idę z pielgrzymką toruńską, w dodatku startującą w Jabłonowie Pomorskim, oddalonym dwieście kilometrów od Warszawy, i idę 370 kilometrów, skoro mógłbym pójść z grupą warszawską - są na miejscu i krócej idą. Ja jednak jestem istotą myślącą powoli, dlatego jedenaście dni (a kiedyś dwanaście) jest lepsze niż dziewięć. Fajny jest moment wyjścia i wzruszający moment dojścia, ale wszak najważniejsze jest to, co pomiędzy - odcięcie się, skupienie na duchowości. Nie zawsze więc chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale raczej, by go gonić - tak jest właśnie z tym moim chodzeniem i dokładnie tak samo jest z "Dezyderatą". Samo nauczenie się jej na pamięć, czyli niby ukończenie zadania, niczego mi nie da - żeby w ogóle miało jakikolwiek sens, muszę teraz cały czas gonić króliczka, dostrzegać to, co wbiłem sobie do makówy, w sytuacjach życia codziennego. Celem pielgrzymki, jak dla mnie, nie jest właściwie Jasna Góra, a droga na Jasną Górę - tak samo celem nauczenia się "Dezyderaty" nie jest nauczenie się "Dezyderaty", tylko jej odkrywanie.
Ciągnąc tę analogię dalej, dodam, że jest z tym zupełnie tak, jak z wzorami matematycznymi. Nie uczymy się ich po to, żeby je umieć - mało który nauczyciel (w każdym razie rozsądny) wymaga znajomości samych formułek tylko po to, by zapytać o nie na klasówce. Nie, rozsądny nauczyciel wie już od dawna to, co ja uświadomiłem sobie ostatecznie przy okazji "Dezyderaty" - że znajomość wzorów matematycznych pozwala na dostrzeżenie możliwości ich zastosowania w konkretnym zadaniu; rozwiązujący, postawiony przed wyborem sposobu dochodzenia do wyniku, ma w pamięci te wzory, z których może inteligentnie wybrać i zastosować te według niego przydatne. Gdyby ich nie znał, pozbawia się widoku drogi postępowania, co bynajmniej nie wyklucza możliwości rozwiązania zadania, ale znacznie je utrudnia. W moim dawno już napisanym i zapomnianym
artykule poruszyłem też problem wzorów, posługując się przez cały artykuł porównaniem ich do puzzli w układance. O ile nie macie jeszcze dość tej ciągnącej się jak ser na zapiekance, kleistej analogii, przeczytać można. :D
Tymczasem umieszczam "Dezyderatę" w bocznym pasku dla pożytku własnego i zapewne każdego, kto zatrzyma się ją przeczyta. I idę nawalać zadania na jutrzejsze korki z matematyki.
PS. Skoro już jesteśmy w temacie ciągnięcia się, to te zadania są z ciągów. A to mi przypomniało historię, którą opowiadał mi ten chłopak, z którym jutro mam korki (i który zresztą, jak i ja, jest z Batorego). Nauczycielka zapytała jednego z jego znajomych, jaka jest cecha charakterystyczna ciągów. Tamten, biedny, w ogóle nie wiedział, czego od niego chcą, więc zatchnął się, spiął się cały, zaczerwienił, wypuścił powietrze i wyrzucił z siebie:
- Że się ciągną!
Po czym w klasie nastąpił taki wzrost wesołości, w której przodowała sama straszliwa "Kura" Kurkierewicz, że gość miał u niej taryfę ulgową na matematyce przynajmniej przez dwa tygodnie.
Jaki z tego wniosek? Mowa jest srebrem, milczenie złotem, a ciągi się ciągną.