Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


10 lutego 2011

"Tango", czyli buntujmy się

Te moje korki z angielskiego to piekło na ziemi. (W wersji demo, bo tylko godzinę na tydzień, ale spróbujcie potrzymać przez minutę w ręku gorącego ziemniaka, to ta minuta zmieni się w trzy lata). Z mojej strony robiłem, co mogłem, ale chłopak, którego mam uczyć - uczeń drugiej klasy technikum, czyli osiemnastka za pasem - nie potrafi sklecić dwóch zdań w języku Szekspira i jedyne, co mi w tej chwili przychodzi do głowy, to uczenie go wszystkich czasów od podstaw ze szczególnym naciskiem na różnice między nimi. Zawsze myślałem, że uczenie angielskiego na poziomie szkoły ponadgimnazjalnej to jest czytanie tekstów z pytaniami do nich, słuchanie piosenek i analiza ich słów i pisanie własnych form mniej lub bardziej literackich. Tymczasem okazuje się, że pani w szkole swoje i przerobili już wszystkie czasy teraźniejsze i niemal wszystkie przeszłe, jak również "will" i "going to", a ja tu dalej mam problem z wydobyciem od niego w praktyce różnicy pomiędzy Present Simple a Present Continuous.

Najgorsze, że wcale nie jestem w tym sam. Mój stary znajomy isł z klatki obok, pozdrowienia, prawda, opowiadał mi właśnie dzisiaj, jak jego uczennica - dziewczynka z szóstej klasy - nie umie zastosować dzielenia w zadaniu bardziej skomplikowanym niż "podziel równo 3 kilogramy cukru między trzy osoby", nie umie też zamienić jakiejś dużej liczby groszy na złotówki. I to pomimo faktu, że dzielenie pisemnie wykonuje szybko, sprawnie i nawet wie, co to jest liczba w okresie. Isł zastanawiał się, skąd bierze się taka rozlazłość, a i mnie przez jakiś czas to zastanawiało, i doszedłem do wniosku, że to przez to, że nie mamy się przeciw czemu buntować.

Jak sięgnąć pamięcią dotyczącą historii, Polacy zawsze byli sprytni. Nie było łatwo przeżyć pomiędzy dwoma niemal od zawsze wrogimi krajami, i to do tego prawie cały czas samotnie - że o Szwecji od północy nas topiącej nie wspomnę. Kiedy byliśmy pod rozbiorami, buntowaliśmy się przeciwko rusyfikacji i germanizacji, tworzyły się szkoły, ludzie sami chcieli się uczyć. Prawie natychmiast po rozbiorach przyszła okupacja niemiecka, w trakcie której też jakoś musieliśmy sobie radzić - organizować się, walczyć zbrojnie i intelektualnie o zachowanie polskości. Jak tylko skończyła się okupacja, przyszedł socjalizm - wtedy człowiek musiał umieć zrobić coś z niczego i zrobić sobie jakieś kolory z szarej PRL-owskiej rzeczywistości. Inaczej mówiąc, przez kawał naszej historii Polak był lotny nie dlatego, że ktoś mu kazał, tylko dlatego, że sam zainteresowany uznał to za właściwe.

Dzisiaj nie ma już przeciw czemu się buntować - rozbiory, okupacja, potopy szwedzkie, bunty Kozaków, komuna, wszystko już obalone. Edukacja i tzw. spryt stały się wartościami coraz bardziej potrzebnymi tylko dla istnienia samych siebie, sztuką dla sztuki. XXI-wieczne społeczeństwo flaczeje dlatego, że nie istnieje żaden dobrze widoczny, krótkoterminowy cel; jak to mówi Ferdek Kiepski: "W dupach się z tego dobrobytu poprzewracało". Nie jestem przeciwnikiem dobrobytu, w końcu dzięki niemu w ogóle mogę napisać tę notkę, ale tak patrzę i patrzę i widzę i myślę, że kiedy nie ma się przeciw czemu buntować, kiedy na horyzoncie nie widać żadnego mniej lub bardziej realnego zagrożenia, to po prostu w wieku 13 lat nie umiemy zastosować dzielenia w zadaniach z matematyki.

Na koniec dodam, o co chodziło z "Tangiem" w tytule notki. Jest to tytuł dramatu Sławomira Mrożka, gdzie również poruszony był problem braku perspektywy buntu młodego pokolenia, kiedy już stare wywalczyło dla niego wszystko, co się dało. Człowiek zawsze szuka czegoś, czemu mógłby się przeciwstawić. Teoretycznie ten dramat jest lekturą szkolną i mniej więcej każdy czytelnik tego dziennika powinien go znać, gdyby ktoś go jednak nie przeczytał, niech zmieni ten stan rzeczy.

Tylko niech czyta ze zrozumieniem - nie w ramach sztuki dla sztuki!

9 lutego 2011

Kubuś fatalista

Nie zaliczyłem historii USA. Bardzo dobrze; spróbuje mnie to wreszcie nauczyć, żeby nie odkładać niczego na ostatnią chwilę. Mówię "spróbuje", bo oczywiście nie nauczy - dzisiaj jestem Kubusiem fatalistą i nie wierzę, żeby cokolwiek mniej intensywnego od armagiedonu mogło zmienić moje idiotyczne postępowanie. No i gitara.

Zaczyna mnie irytować instrumentalne podejście ludzi do mnie. Proszę kogoś o coś - o skontaktowanie się w jakiejś sprawie albo o decyzję co do kolejnego dnia na matematykę, czy choćby o telefon z prostym "spóźnię się" - po czym zostaję zignorowany. Albo zapomniany, co na jedno wychodzi. Matejkowski jest dobry, kiedy można go do czegoś użyć? No to, do cholery, zaraz przestanę być taki miły. Jestem dziś wprawdzie Kubusiem fatalistą i nie wierzę, żeby cokolwiek mogło zmienić to podejście do mnie, ale mogę wypowiedzieć wojnę całemu światu z paroma wyjątkami dla samej zasady. No i gitara.

Wkrótce, czyli jutro (właściwie dzisiaj) podejmuję zupełnie nowy typ wyzwania - korepetycje z angielskiego, i to na dłuższy okres. Nie podoba mi się to. Nie czuję się komfortowo z myślą o uczeniu czegoś tak humanistycznego, jak język, w którym nie ma konkretnych problemów do rozważenia. Nie mówię tu o licealnym angielskim składającym się faktycznie z kilku "kwestii", które trzeba wyćwiczyć jak dobra małpa i wtedy da się spokojnie zdać maturę. Ale nauka języka to trening myślenia w danym języku bez tłumaczenia sobie w myśli z ojczystego. Skoro jak do tej pory nie udało mi się nikogo nauczyć prostego myślenia na sposób matematyczny - od wniosku do wniosku - jak mogę choćby próbować uczyć kogokolwiek myślenia w kompletnie innych kategoriach składniowych i innymi słowami? Ale ponieważ jestem dzisiaj Kubusiem fatalistą, stwierdzam, że co ma być, to będzie, a mnie samemu pieniędzy ani doświadczenia od tego nie ubędzie. No i gitara.

Gdyby ktokolwiek to jeszcze czytał, dodam, że wiem, iż Kubuś fatalista tak naprawdę nie był fatalistą. Ja też nie jestem, ale dzisiaj te kilka czynników wspomnianych wyżej doprowadziło mnie do stanu niezgody z szeroko pojętym otoczeniem i potrzebny mi był jakiś punkt oparcia, trzymając się którego mógłbym wypowiedzieć moją wojnę i lać wszystko dookoła. Tym punktem jest przeznaczenie.

Notka wyszła trochę bez ładu i składu i jakaś taka zbyt osobista, bez żadnych większych myśli... Ale zdaje się, że jedyną osobą, która się tym przejmie, jestem ja sam, więc dla odmiany się nie przejmę. Ta notka miała taka być, więc taka jest - jestem Kubusiem fatalistą i mam wszystko i wszystkich gdzieś.