Jeśli miałbym określić nasze spotkanie jednym przymiotnikiem, powiedziałbym, że było bardzo mało prawdopodobne. (No dobra - jednym wyrażeniem przymiotnikowym). Tak, wiem, że wiele par mówi "Och, spotkaliśmy się zupełnym przypadkiem, szansa jedna na milion, na niebie musiała wtedy być nasza szczęśliwa gwiazda", ale nie w tym rzecz. Fakt, nie jestem typem człowieka, który czynnie szuka sobie partnerek, a i Marta nie interesowała się nigdy tym aspektem życia towarzyskiego, ale naprawdę nie o to mi chodzi. Mam na myśli bardziej to, że oboje zawsze podążaliśmy drogami, które - jeśli można to tak określić - były równoległe do wszystkich innych. Wprawdzie w geometrii euklidesowej jedna prosta nie może być równoległa do wszystkich innych, ale, po pierwsze - wiadomo, że mamy geometrię Riemanna (choć niczego o niej nie wiem), a po drugie, jakież piękne byłoby życie, gdyby ścieżka, którą się podąża, faktycznie była prosta.
Mówiąc o równoległości, chcę powiedzieć, że oboje staraliśmy się, nie oddalając się zbytnio od ludzi, nigdy tak naprawdę się z nimi duchowo nie spotykać (lub, według geometrii nieeuklidesowych, spotkać się z nimi dopiero w nieskończoności). Mnie samemu ta równoległość wychodziła czasami dość marnie, byłem oporny i wprost unikałem ludzi, Marta - będąc z natury grzeczniejszą i bardziej przyzwoitą ode mnie - nieraz dawała się nieść lokalnym prądom w rzekach swoich niewielkich grup społecznych, ale kiedy napotykała wolny brzeg, z chęcią na niego wychodziła. Oboje tak długo udawaliśmy, że w sumie nie potrzebujemy nikogo bliskiego - ja bardziej świadomie, Marta mniej - że w końcu sami siebie do tego przekonaliśmy. Właśnie dlatego szansa na to, że się spotkamy - nie dosłownie, fizycznie, tylko duchowo czy też, jeśli ktoś tak woli, "mentalnie" - była bardzo niewielka, czego byłem boleśnie świadomy, kiedy się o nią starałem; w pewnym momencie straciłem już prawie całkowicie nadzieję i byłem niemal pewien, że rozminiemy się na tych naszych równoległych kursach.
Widziałem wprawdzie, że zwracamy wzajemnie swoją uwagę bardziej, niż miałoby to miejsce w zwykłej znajomości, ale i tak obawiałem się, że Marcie nie wystarczy determinacji, by kiedykolwiek wypowiedzieć swoje myśli - oczywiście, że sam nie chciałem tego robić! Było jasne, że któreś z nas musiało w końcu zboczyć z torów, wykonać ryzykowny krok - ryzykowny nie tylko dlatego, że groził zranieniem w razie odrzucenia, ale również, a nawet przede wszystkim z tego powodu, że o ile nietrudno odizolować się od uczuć i przeżyć i ułożyć sobie takie życie, o tyle powrócić do nieregularności, z własnej woli chcieć podejmować ciągłe ryzyko i przeżywać mało dotąd znane emocje wcale nie jest tak łatwo. Na ile jest to lęk, a na ile wygoda, trudno powiedzieć; dość, że krok został wykonany i nie mam wątpliwości, że wykonanie go było dobrym pomysłem.
Nie mówię przy tym, że nigdy nie miałem takich wątpliwości; nieraz już myślałem sobie, że dla Marty lepiej byłoby, gdybym w ogóle nie zaprosił jej wtedy na łyżwy, bo później niejednokrotnie widziałem, jak zasmucała ją moja reakcja na różne czyny i słowa. Być może odzywała się wtedy też we mnie chęć powrotu do poprzedniego trybu życia, który niewątpliwie był łatwiejszy; łatwiejszy na takiej samej zasadzie, jak rozwiązywanie zwykłych równań jest łatwiejsze niż rozwiązywanie zadań z kontekstem, w których dopiero trzeba je napisać. Pierwsze jest monotonnym i niezbyt satysfakcjonującym wykorzystywaniem umiejętności wyliczania iksa; jedynym celem jest rozwiązywaniem równań samo w sobie, tak, jak "życie równoległe" jest jedynie jedzeniem, spaniem i rozwijaniem się fizycznym i umysłowym dla samego rozwoju. Drugie zmusza cię do tego, żebyś spojrzał na rzeczywistość matematycznie i nałożył sobie to, w jaki sposób myślisz, na to, co widzisz; wtedy pojawia się zastosowanie, a wraz z nim sens umiejętności. Dlatego mam nadzieję nigdy już nie pomyśleć, że nie powinienem był wcale wiązać się z Martą - choćbym uważał tak tylko ze względu na nią. W końcu kim jestem, że wiem, co jest dla niej dobre?
Ostatecznie, ile bym tu teraz nie napisał i jak długimi zdaniami, nasza przygoda dopiero się zaczyna i jest jeszcze przede mną; mam tylko te kilka wniosków, od których mogę wyjść i starać się wszystko poprowadzić tak, by Marta zawsze pozostała dla mnie kimś szczególnym, nigdy do końca nie poznanym, nigdy wprost nie dotkniętym, a wciąż coraz bliższym, jak asymptota dla krzywej.
Jak to mówią nasi przyjaciele z kierunku przeciwnego niż zachodni, "pażiwiom, uwidim". Życzę zatem sobie samemu powodzenia w moim zmienionym życiu. Już nie równoległym - teraz asymptotycznym.

PS Tak, wiem, że to nie były metafory, tylko porównania, ale porównanie po angielsku to "simile" i nie chciałem dalej komplikować dialogu. Tak przy okazji, ta gra słów nie działa po polsku, dlatego właśnie musiałem napisać tę rozmowę po angielsku.
PPS Miło znów coś napisać, mimo wszystko. Jeśli ktoś zechce zostawić komentarz, to proszę, niech nie robi tego jako "Anonim": przy wpisywaniu komentarza jest opcja "Nazwa/Adres URL". Nie trzeba tam wpisywać żadnego adresu, wystarczy podać jakąś nazwę użytkownika i wcisnąć "Dalej"; byłoby mi naprawdę bardzo miło, gdyby komentujący dawali znać, kim tak naprawdę są.