Niedawno usłyszałem coś zabawnego w pewnym - a jakże - filmiku na Youtubie. Pewien człowiek opisywał, jak to postanowił pójść na plażę:
And I said to myself: hey, self! Let's go to the beach to cool down.
Ponieważ ostatnio - właściwie tak, jak zwykle - jedyną osobą, która dzielnie dotrzymuje mi towarzystwa, jestem ja sam, właściwie nie ma powodu, dla którego miałbym nie obdarzyć mojego self świadomością, charakterem i prawem do wyrażania swojej opinii. Może nawet zarejestruję go, żeby mógł głosować. Hej, Self, tylko pamiętaj, żeby nie głosować na Palikota.
Tak więc rozmawiając ostatnio z Selfem, doszedłem do wniosku, że on też już ma dosyć życia w samotności. Niby mamy siebie, ale jednak za każdym razem, kiedy próbuję opowiedzieć Selfowi jakiś fajny dowcip, ten mówi mi, że już go zna. To przestaje być śmieszne i nie ma już po co kolekcjonować dobrych dowcipów. Dlatego postanowiłem po tych pięciu czy sześciu latach, z których nawet nie wszystkie pamięta ten dziennik (hura, sto lat, w listopadzie minęła druga rocznica), po raz kolejny spróbować ustalić, czy mnie i Selfowi nie będzie przypadkiem lepiej przy kimś trzecim.
Moja złamana miłość z początku liceum na bardzo długo pozbawiła mnie poczucia sensu szukania jakichś znajomości poza sferą czysto koleżeńską. Nie zamierzam się rozwodzić nad tym, co tam dokładnie się stało, bo tego nawet słynny Wincenty Davies Kadłubek-Tatarkiewicz by nie ustalił; dość, że nie chciałem przez własne nadmierne poświęcenie i zawiedzione przez to nieproporcjonalne nadzieje po raz kolejny wystawiać się na zranienie. Ponieważ wpadam właśnie w konwencję pisania dla siebie samego, podając zbyt ogólny zarys zaszłych przejść bez żadnego kontekstu i zatem żadnej szansy na zrozumienie przez czytelnika innego niż ja sam, dodam już tylko, że miałem w tym smutnym czasie w planach pozostać samotny na czas nieokreślony. Desperackie postanowienie raz! Na zimno!
Swobody, które wiązały się z takim życiem, były i są niewątpliwie atrakcyjne, na czele z możliwością bycia cały czas sobą bez konieczności przejmowania się kimkolwiek bliskim. Była w tym jednak pewna pułapka, której nie przewidziałem: o ile faktycznie mogłem być sobą i było mi z tym świetnie, to jednak, jak się okazuje, jest mnie trochę za dużo jak na mnie jednego i ten "ja" pod wpływem ciężaru mnie wypaczył się, skrzywił i stał się inny. Nawet nie zauważyłem, kiedy - będąc cały czas sobą - odpadłem od własnej normy o zdecydowanie więcej niż odchylenie standardowe, czego wynikiem być może było narodzenie tego "Selfa", z którego sobie tak dzisiaj żartuję. Nie chciałem wtedy z nikim się wiązać, bo stwierdziłem, że nie byłoby uczciwym obdarzanie kogoś szeregiem wad, jakim się stałem, i oczekiwanie w zamian bliskości i zrozumienia.
W czasie ostatniego wyjazdu na narty i przy kilku innych, powiedzmy, okazjach socjalizacyjnych, doszedłem jednak do wniosku, że jeśli tego nie zrobię, to odchylenie będzie tylko rosło. Nie jestem bańką-wstańką i tylko ktoś mi bliski byłby w stanie zmusić mnie, żebym zaczął z powrotem przypominać Matejkowskiego, którym byłem przed Selfem. Nie da się samego siebie wyciągnąć z bagna za włosy.
Dlatego bardzo chcę spróbować związać się z pewną bardzo specjalną osobą. A jeśli mi się to nie uda, czy to przeze mnie, czy nie, nie zamierzam znów na tak długo uciekać w uroki samotnego życia. Wygląda na to, że wyzbywając się zobowiązań wobec innych, nieuchronnie wyzbywam się ich wobec siebie samego.
Hey, Self. Let's go on an adventure. For what it's worth.

PS. W razie, gdybyście nie byli tak zasobni w żarty jak Self, oto dowcip o samotnym facecie, który kupił sobie papugę.
Samotny facet kupił sobie papugę, żeby dotrzymywała mu towarzystwa. Okazało się jednak, że ptak należał wcześniej do starego marynarza i cały czas niemiłosiernie klął. Facet robił, co mógł - dawał papudze najlepsze jedzenie, puszczał łagodną muzykę i czule do niej mówił, ale to nic nie dawało. Pewnego dnia w przypływie wściekłości złapał klnącą papugę, wrzucił ją do zamrażarki i zatrzasnął drzwiczki. Papuga przez chwilę rzucała się i klęła po swojemu, jednak po jakimś czasie wszystko ucichło. Facet, trochę pomyślawszy, co zrobił żywemu stworzeniu, otworzył zamrażarkę i wyjął ptaka, który bardzo grzecznie powiedział:
- Bardzo przepraszam za moje dotychczasowe karygodne słownictwo i zachowanie. Bardzo postaram się poprawić w przyszłości.
Facet oniemiał, zdumiony nagłą przemianą papugi, która w tym momencie dodała:
- Czy wolno mi spytać, co takiego zrobił kurczak?