Autoreklama



OSTATNIO W "MAJSTERSZTYKACH KROTOFILNYCH"
Czapter nayn-ęd-ferty: "Rzecz o Hitlerze, śmieciach i obrączkowaniu"


18 grudnia 2011

Ćwiczenia empatii

Prawie skończyłem tę moją układankę złożoną z wodospadu wśród skał. Została mi jeszcze jakaś jedna trzecia, ale to jest akurat taka łatwiejsza jedna trzecia. Poza tym zmieniłem metodę i teraz pójdzie już szybciej. Faktem jest jednak, że przez bardzo długi czas wszystkie te puzzle były dla mnie takie same. Każdy dało się dopasować wszędzie, czyli żadnego nie można było włożyć nigdzie; a kiedy próbowałem, do niczego to nie prowadziło. Było kilka powodów takiej sytuacji, ale jednym z ważniejszych było to, że nie widziałem ogólnego obrazka - górną część pudełka, na której jest ilustracja, musiałem wykorzystać jako pudełko na część z tego tysiąca puzzli. Nie widząc, co układam, nie mogłem myśleć o żadnym planowaniu; to tak, jakbym w szachach umiał przewidzieć tylko jedno posunięcie. Moje własne zresztą.

W takich chwilach przypominało mi się, jak pisałem artykuł o maturze z matematyki, porównując rozwiązywanie zadań do układania puzzli. Przez cały ten artykuł ciągnąłem metaforę układanki; a kiedy tak przez ostatnie parę dni składałem ten obrazek wodospadu, stwierdziłem, że jestem wobec niego tak samo nieporadny, jak niektórzy ludzie, których uczę, są wobec zadań. Tak samo, jak ja przy układance, nie widzą całej ilustracji i dlatego ciężko im iść po kolejnych puzzlach, czyli wzorach i krokach rozumowania. Wszystko pasuje i wszystko nie pasuje.

Moją ulubioną metodą uczenia matematyki jest nigdy niczego nie dopowiadać i dać uczniowi myśleć, nawet długo, ale za to samodzielnie. Problem w tym, że dla mnie większość z tych zadań wygląda tak, jakby ktoś ponaklejał na puzzle małe kartki z numerkami - wszystko układa się samo. Dlatego zastanawiam się, czy nie powinienem przestawić się na metodę używaną przez większość nauczycieli, czyli rozwiązywać zadania od początku do końca samemu i kazać ludziom się przyglądać. Wprawdzie jeszcze nie słyszałem, żeby ktokolwiek nauczył się układać puzzle na przykładzie zestawu, który ktoś inny ułożył za niego, ale może jest tak, że po prostu chodzi o zapamiętanie możliwie największej liczby obrazków?

Porady co do sposobu udzielania korepetycji mile widziane, bo zgłupiałem już prawie do końca. Idę układać pozostałą jedną trzecią wodospadu. Nigdy za wiele ćwiczenia empatii.

PS. Wreszcie skończyłem układankę. Przechodzę na wyższy poziom - teraz zabieram się za puzzle po 1500 elementów. Oprócz tego w prawym pasku dziennika dodałem kolejne pole - jest ich już chyba trochę za dużo - informujące o aktualnym poście na blogu dotyczącym fanfików. Może być przydatne, jak komuś się nie chce sprawdzać obydwu stron. Patrzcie, jaki jestem juzer-frędli.

11 grudnia 2011

Schizma i anty-schizma

Miałem zostawić sobie ten dziennik na pamiątkę i nic w nim już nie pisać, bo wkurzyłem się na życie, kiedy okazało się, że wystarczy tylko mocniej przekręcić głowę i już jestem niesprawny na prawie trzy tygodnie. Ale jednak w miarę upływu czasu zaczęło mi coraz bardziej brakować pisania, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić. Wcześniej bywało, że przez miesiąc nie dodawałem żadnej notki, ale przynajmniej zawsze mogłem - a kiedy okazało się, że mam już definitywnie niczego nie pisać, to zaczęło mi to przeszkadzać. Widocznie nie mogę znieść żadnych przymusów, nawet takich, które sam na siebie nakładam. Poza tym kilka osób pytało mnie, co się stało z dziennikiem i skoro oni chcą i ja chcę, to dziennik wraca. Ale nie mam najlepszego nastawienia do życia.

Do tej pory fanfiki i "poważne" notki były wrzucone do jednego dziennika i wyglądało to trochę jak mieszanina niejednorodna, taka paskudna zawiesina. Postanowiłem zrobić sedymentację i dekantację, to znaczy: pozwoliłem cięższej materii mojego dziennika opaść na dno, po czym usunąłem z niego wszystkie lżejsze posty związane z fanfikami. Teraz wszystkie te rozdziały o Malfoyu i Hermionie oraz inne głupoty znajdują się pod adresem
www.thefanfriction.blogspot.com
, a tu zostanie tylko mój osobisty dziennik. Taka mała schizma, można powiedzieć.

Jak mnie nie było, zajmowałem się układaniem puzzli. Stwierdziłem, że może i to nie uspokaja, ale bardzo szybko zżera czas i pozwala mi ćwiczyć zdolność kojarzenia i percepcję. Na początek zabrałem się za coś małego - pięćset elementów, a potem dwa obrazki po tysiąc - teraz zaś czeka mnie pierwsze poważne wyzwanie: mam kolejne tysiącelementowe puzzle, przedstawiające zdjęcie wodospadu wśród prawie jednakowych kolorem i fakturą skał. W domu z nikim nie rozmawiam po ostatnich różnicach zdań, więc kiedy nie jestem na korkach albo na zajęciach, muszę czymś się zająć. Ta koszmarna układanka, której większość elementów jest prawie jednakowa, akurat się do tego nada. Taka mała anty-schizma, można powiedzieć.